środa, 25 grudnia 2013

rozdział XVI cz. 2

rozdział XVI cz.2
oczami Percy'ego
'ona  nie należy do ciebie.'

-Stój! -krzyknąłem, ale Wiktoria zrobiła swoje.Na chwilę oślepiło mnie światło, lecz potem znów mogłem widzieć. Zranione ramię nadal bolało, po policzku ciekła struga krwi. Wiktoria leżała na mnie wcale nie pomagając w przezwyciężeniu cierpienia. Zorientowałem się, że jesteśmy w jaskini...o ile tak dobrze urządzona nadal zwałaby się jaskinią. Pachniało świeżymi bułeczkami i kawą. Trzy łóżka były symetrycznie rozmieszczone na niewielkiej przestrzeni. Wejście zakrywała  zasłona z lian i liści. Gdzieś słyszałem ptaki, które toczyły walkę, zagłuszał je jednak odgłos wody i przekładanych talerzy. Wiktoria wstała i ruszyła ciemnym korytarzem wydrążonym w ścianie.
-Wiki? To ty? -rozległ się dziewczęcy głos drugiej nimfy. Dotarliśmy do kuchni. Przez wielkie okno wpadała ogromna ilość światła dnia, nawet nie było widać, że to wszystko urządzone jest w środku skały.
-Mery, poznaj Percy'ego. Percy to moja siostra Mery. -podałem rękę dziewczynie. Dreszcz przeszedł przez moje ciało i zobaczyłem parę pozornie nie związanych ze sobą obrazów. Potem upadłem.
*********
-Percy! Percy! -obudził mnie głos Mery. -Wszystko w porządku? -zapytała przysiadając na brzegu łóżka. 
-Tak ja tylko...-potrząsnąłem głową. Podała mi talerz z cieplutką bułeczką i kubek z czekoladą. Przez chwilę czułem się fajnie, ale w tedy weszła ona...Calipso. Koszyk z malinami wypadł jej z rąk.
-P-p-percy?!Wiktoria obiecała, że nigdy cię tu nie przyprowadzi!
-Musiała! Danica opętała jedną z obozowiczek i....
-Nie obchodzi mnie co zrobiła Danica! Chciała go ratować? Proszę! Ale czemu tutaj?!
-Znaczy... że to ta twoja wyspa? Ale jak ja się....
-Nie, to nie Ogigia, ale i tak stąd nie wyjdziesz Percy. Danica opętała twoją przyjaciółkę Casandrę, ale podała się także za Wiktorię. Ktoś ją widział i nie pozwolą nikomu opuścić tego miejsca.
-Ale oni wiedzą, że tu jestem...prawda?
-Obawiam się, że ich to nie obchodzi. -mruknęła Calipso.
-Błagam cię! Znajdź Wiki i rozwiążcie to. -krzyknęła Mery. Po czym zwróciła się do mnie.-Powiesz mi co sie stało? W tedy gdy no wiesz...upadłeś.
-Ja...-zawahałem się. Poczekałem aż Calipso wyjdzie na zewnątrz i dopiero w tedy w pełni się otworzyłem. -Zobaczyłem jak uciekasz przez ogniem, zmagasz się z wiatrem i śniegiem. Słyszałem podły śmiech i mojego...przyrodniego brata Nathana. -Mery wstała i nagle stała się jakaś bardziej nerwowa.
-Powiedzieć mu, czy...nie nie nie...lepiej jeśli nie będzie wiedział.-szeptała.
-Haloooo! Ja wciąż tu jestem i słyszę wszystko.-wzięła głęboki oddech i wyciągnęła z szufladki w stoliku nocnym, jakiś rysunek.
-Kiedy kogoś dotkniesz masz wizję prawda? -rozłożyła papier i moim oczom ukazała się plątanina kresek i znaczków. Z przerażeniem dostrzegłem, że pod trójzębem jest moje imię. -Każda linia to dar. Ty masz ich tylko kilka, między innymi władza nad wodą po twoim ojcu. Ale ta czerwona kreska...ona nie należy do ciebie.
-Więc dlaczego tu jest?! -przejechała palcem po niej i dotarła do skomplikowanego znaku. Nie mogłem odczytać imienia, było skreślone, zamazane. Liczba linii była naprawdę imponująca. -Co..to za heros? Dlaczego jego imię jest skreślone?
-Ta kartka należy do demonów. Skreślony znaczy wyeliminowany. 
*******************
Dam, dam daaam.... O.O
Bogowie ile mi to zajęło xd
Ale myśle, że jest dobrze ^^

sobota, 7 grudnia 2013

rozdział XVI cz. I

rozdział XVI część I
'Przyjdzie taki moment, że będziesz musiała wybrać...'
Oczy Louisa płonęły czerwonym blaskiem. Jego twarz ukazywała rządzę mordu.
-Nigdy nie byłem jej synem..-rzucił w stronę martwej dziewczyny. Czubkiem miecza przewrócił ją na plecy. Dopiero w tedy ją poznałam. Heroska z naszego obozu, zaginęła jakiś tydzień temu. Casandra Parker..córka Demeter. Ostatnimi czasy, była bardzo blisko z Perc..zaraz. Gdzie Percy?
-Percy? -nie dostałam odpowiedzi.-PERCY! Gdzie jesteś?! -pobiegłam w dalszą część lasu. Tam gdzie  widziałam go po raz ostatni. Był tam. Ta dziewczyna wciąż go ściskała, a on był ranny. Podeszłam do nich, lecz ona wyszeptała jakieś słówko po grecku i zniknęli.
-Stój! -zdążył krzyknąć Percy.
-Wyjdź i walcz! -wyciągnęłam sztylet. -A przede wszystkim oddaj mi go, wiedźmo!
-To nie wiedźma...to nimfa. One mają w zwyczaju chronić swoich ukochanych, nawet jeśli nie robią tego za dobrze.
-Ty...znaczy...-zaczęłam się obracać wkoło.-Atena? -wyjąkałam.
-Przyszłam tylko powiedzieć, że wybrałam cię, bo naprawdę wierze...bo naprawdę wiem, że się nadajesz! -powiedziała z pełnym entuzjazmem. Chwilę potem znów przybrała maskę powagi. -Jesteś jednym z moich najzdolniejszych dzieci i...
-Ale zawiodłam cię! Wystawiłam Nathana na pewną śmierć...do tego nie raz.
-On nie umarł. Cierpi, równo z tym jakby cierpiał umierając...powodem jest jednak poczucie winy. -machnęła ręką i pojawił się obraz jak z iryfonu. Nie, był inny. Był bardziej realny, zupełnie jakbym też tam była. Rozejrzałam się i musiałam przyznać, że to nie złudzenie....naprawdę stałam teraz na środku ulicy, patrząc na Nathana i jakąś dziewczynę umierającą na jego rękach, a obok mnie stała Atena.
-Lana-mówił ze łzami.-Nie! To ja...ja powinienem być teraz na twoim miejscu...
-Nathan...-podbiegłam do niego. Chciałam go przytulić, powiedzieć, że wszystko się ułoży, ale...moje ręce przeszły przez niego. Wizja się rozmyła i pozostał tylko szloch Nathana, słyszałam to nawet znów stojąc pośrodku lasu.
-On uważa, że to jego wina. Demon chciał jego, a skrzywdził ją, bo go obroniła.
-Musi być jakaś szansa! Ateno uratuj ją!
-Nie mogę! I ty też nie. Nie chcę byś go szukała...ani jego, ani Percy'ego. Chcę byś wróciła do Louisa i zajęła się nim. On bardziej będzie teraz potrzebował twojej obecności.
-Zaczekaj! -krzyknęłam, lecz ona już zniknęła. Pozostała tylko malutka buteleczka, którą rzuciła w trawę. Jest boginią mądrości, nie zrobiła by tego przypadkiem. Podniosłam ją i poszłam do miejsca, gdzie zostawiłam Louisa.
Klęczał, przed ciałem Casandry. Ten morderczy blask z jego oczu znikł, a zastąpiło go zwyczajne przerażenie. On był w szoku...w szoku, że zabił tę dziewczynę. Ślepo wpatrywał się w jej oczy, jakby liczył...na to, że to nie prawda.
-Zabiłem ją...-wyszeptał. i lekko podniósł wzrok w moją stronę.-Zabiłem niewinną heroskę...
-Ten ruch był samoobroną! Musiałeś...
-Tak opętała ją, ale nikomu tego nie udowodnię! O to im chodzi, żeby każdy uważał mnie za mordercę, oszusta....zdrajcę, którym z resztą jestem. Żebym nie miał dokąd iść i żebym wreszcie wrócił do niej.
-Zdrajcę?
-Wiesz, że moja matka odwiedzała mnie gdy byłem dzieckiem prawda?
-Mhmm...-przytaknęłam.
-To nie była ona. Mały o niczym nie wiedziałem. Pytała o Nathana o jego zdolności...nie miałem pojęcia, że mówiąc jej o wszystkim jednocześnie podpisuję wyrok jego śmierci. Potem się zorientowałem, ale było za późno. Wiedziała już wszystko i zaczęła to wykorzystywać. Chciałem być jak najdalej od niego, by nie wiedzieć nic więcej. Trafiłem tu, bo ona tak to zaplanowała, ja już zabiłem was wszystkich...
-Nathan i jego zdolności...poza władzą nad wodą i instynktem łowcy...?
-On jest naprawdę wyjątkowy Annabeth. Kiedy Artemida, chciała uciec po pierwszym dziec...to jest po moich narodzinach, Apollo ukradł talenty bogów, związane z żywiołami i oddał jej, dla ochrony. Potem to przeszło na jej kolejne dziecko...na Nathana. Potrafi miotać piorunami, wzniecać ogień, a nawet sprawić, że cała dobra pogoda w obozie zmieni się w śnieżną zamieć. Tylko, że on o tym nie wie. Nie ma pojęcia jak wielką potęgą włada, bierze to za zwykły talent nic więcej. Ale z nadmiaru emocji, może wywołać kataklizm na skalę światową! Nie nauczył się kontrolować swojej mocy, a są takie których nawet nie zna. Ujawniają się z wiekiem. On miał być od nas odcięty, żeby nie dowiedział się o tym co potrafi. Trzeba go znaleźć. W tej książce może być coś co....-nagle usłyszeliśmy głosy.
-Lou! Schowaj się! -w mgnieniu oka znalazł się na drzewie. Skupiłam się i udałam płacz. Gdy półbogowie dobiegli do mnie, wszystko wyglądało tak jakbym znalazła Casandrę martwą i zupełnie nie miała pojęcia co się zdarzyło.
-Annebteh! -krzyknął ktoś i odciągnął mnie na bok. -Co tu się stało?!
-Ja, ja, ja....nie wiem. -załkałam. -Byłam na spacerze i ją znalazłam. -przez tłum, przedarł się Austin. Udał, że płacze i rzucił się w jej stronę z krzykiem 'Casandraa!' Był tyłem do innych, ale nie do mnie; ja widziałam co robi. Trzymał jej rękę i szeptał dziwne słówka...co dziwniejsze wcale nie po grecku. W momencie, gdy zobaczyłam jego kły i kocie oczy, jak wbił się w jej rękę, udając, że całuje...zrozumiałam, że mam do czynienia z czymś w rodzaju wampira. Jak wielkie było zdziwienie wszystkich, gdy nagle Casandra zaczęła się krztusić powietrzem.
-Jak to zrobiłeś?? -zapytałam półszeptem. Austin przyłożył palec do ust i bezgłośnie powiedział coś w stylu 'A czy to ważne?' Pomógł jej wstać i opierając ją na swoim ramieniu, odprowadził do domku Demeter.
-Lou..już poszli. -spojrzałam w stronę drzewa i zobaczyłam tylko, że zasnął leżąc na wysokiej gałęzi. Uśmiechnęłam się sama do siebie. 'Co za idiota...' Wróciłam do domku i rzuciłam się na łóżko, ściskając w rękach buteleczkę od mamy...automatycznie zasnęłam.
Mój sen, był niezrozumiały i zawiły. Zwykle rozumiałam sensy snów bez problemu, teraz jednak było mi trudno.
Byłam sama w lesie. Ciemność pokrywała wszystko i tylko od czasu do czasu niebo przecinały pioruny, od których robiło się jasno jak w dzień. Kropił deszcz..nie to nie deszcz. Kropelki smagały moje odkryte ramiona niczym bicze i były chłodne, wręcz zamarznięte, o ostrych końcach. Po długiej wędrówce, wyszłam na otwarte pole. Przede mną był kamienny krąg. Byłam w Anglii, tak poznaję to miejsce. Niemal nie dostałam zawału, gdy mojej wychłodzonej i poranionej od kryształków skóry dotknęła ciepła, ludzka dłoń Louisa. Skąd on się tu...?
-Nie ma czasu. -szepnął, patrząc w górę. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że stoimy niemal w centrum cyklonu. W tedy zobaczyłam to najgorsze...burzą kierował Nathan, ale definitywnie nie był sobą. Jego oczy miały kolor zbliżony do czerni, a ruchy były nienaturalne i wymuszone. Obok na ogromnym megalicie stała kobieta w czerwonej sukni. w prawej ręce trzymała włócznię, co naprawdę nie współgrało z jej ubiorem.
Z przerażeniem dostrzegłam, jak Louis znalazł się na kamieniu, tuż przed nią i rozpoczął walkę. Musiał unikać piorunów, a na tej wysokości był niczym ludzki piorunochron. W pewnym momencie błyskawica uderzyła milimetry od niego. Zdezorientowany, obrócił się i to był jego błąd.
-Louis! Za tobą! -usłyszał to zbyt późno. Przebiła go włócznią, jakby był tylko szaszłykiem i zrzuciła z kamienia. Czas w jakim spadał, był ułamkiem sekundy. Grot wbił się w ziemię. Gdzieś nad tą tragedią zaświeciło lekkie białe światło. Czas się zatrzymał. Zobaczyłam dziewczynę o niesamowicie znajomej twarzy i uśmiechu.
-Silena? -to pierwsze co przyszło mi do głowy. Zachęcająco kiwnęła głową. Przeszłam obok tego strasznego widoku, który łamał mi serce. Nie. Nie Umrze. To tylko sen. Ścisnęłam dłonie razem i napotkałam przeszkodę-buteleczka od mamy. Nalepka głosiła 'Annabeth, jeśli kochasz nie pozwól odejść...'
-To nie dzieje się naprawdę. Wiesz o tym, ale to może się stać i przyjdzie taki moment, gdy będziesz musiała wybrać. A uratować kogoś możesz w ten sposób tylko raz. -to naprawdę była Silena, poznałam jej głos.
Tylko raz? Przede mną pojawiłam się ja sama, tylko lekko rozmazana. Wyjęła włócznię z jego ciała, co było trudne; grot wbił się głęboko. Wyciągnęła z kieszonki buteleczkę i trzymając rękę Lou, wypiła. Powoli opadła na na trawę i zaczęła się jakby dusić i znikać. Rana Louisa zmieniła się w dużą bliznę, otworzył oczy i zaczął wykrzykiwać moje imię, ale druga ja ginęła w oczach. Stawała się coraz mniej widoczna, aż nie było jej wcale. Ktoś podszedł do niego i położył na jego ramionach skórzaną kurtkę.
-Odeszła i nie zmienisz tego. Musimy iść, jeśli chcemy, by Nathan wydostał się spod jej panowania. -pocieszała go Thalia. Zaraz... odeszła? to znaczy, że ja?
-Pamiętaj o tym Ann, użyj tego tylko gdy naprawdę będzie konieczne. -sen zniknął, a tylko wciąż w głowie dźwięczały mi słowa Sileny.
Kolejna scena działa się w tym samym miejscu, lecz wszystko było inaczej. Nie było tej kobiety, Nathan stał sam. Wokół niego wirowały płatki śniegu. Usiadł na szczycie megalitu, lecz gdy dotknął palcami kamienia, zaczął zamarzać. Mroźne wzory osłoniły cały kamień, do momentu, aż podniósł dłoń. Z drugiej buchnął płomień i stopił część szronu.
-Nie panuję nad tym. -wyszeptał.-Bogowie co ja wam zrobiłem?! -krzyknął. Śnieg stał się większy i wiatr roznosił go na większą skalę, płomień w jego dłoni również się zmienił, piorun trzasnął... Nathan wziął głęboki oddech, zamknął oczy.
-Spokojnie, bo to wszystko przez emocje. Sykes SPOKOJNIE! -warknął, a to wszystko zamiast zmaleć, nasiliło się.
Sen znikł.
Obudziłam się. Wiedziałam jedno. Nie mogę pozwolić, żebyśmy pojechali do Anglii, muszę chronić Nathana przed samym sobą
*****************************************
Napisanie tego, było trudne. Inspiracja filmem, zmieniła zupełnie moje plany co do opowiadania...chodzi o moce Nathana xD W pierwszej chwili nie było tego w moim scenariuszu, no ale.. myślę, że wyjdzie dobrze ^^
Jak widać rozdział jest dzielony na części. Następna z perspektywoo Percy'ego :3

sobota, 30 listopada 2013

Liebster Blog Award

Zostałam nominowana  przez Glonomóżdżka (http://glonomozdzkoweopowiesci.blogspot.com/) :OOOO Szczerze jak mogłaś, ja się do tego nie nadaje xD

Pytanka od mojej kochanej <3
1. Dlaczego postanowiłeś/aś zrobić bloga ?
Powodów mam parę. Po części dlatego, że nudząc się w mojej głowie rodzi się wiele skrawków historii i w większości jest to jedna i ta sama opowieść ^^ Na pewno chciałam połączyć Percy'ego z innymi których kocham takimi jak właśnie Nathan Sykes, czy Austin Mahone <3 No i tym samym może dać coś tym którzy kochają jedno i drugie tak jak ja :3
2. Jak poznałeś/aś serię 'Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy' ?
Byłam sb w bibliotece i oglądałam książki. Nagle patrzę, Logan Lerman na okładce książki...mój ulubiony aktor na okładce. Czemuż by nie przeczytać? Tak zrobiłam, a potem to już był nałóg xD Poleciałam po resztę książek wciągnęłam je w niecałe 4 dni, potem do wypożyczalni po filma i do kina na Morze potworów, aż wreszcie do empika po OH <3
3. Czy jest coś co cię inspiruje ? Jeśli tak, to co ?
Ugh...to trudne, ale przede wszystkim inspiracją dla mnie są moi idole<3 Nie sa pisarzami, ale walczyli o to co kochają by dość na szczyt. Ja kocham pisać i także o to walczę i poddać się nie zamierzam, mimo dość pokaźnej ilości prób pisania czegoś dobrego (z czego ten blog jest na razie najlepszy :3). Inspiracją jest na pewno muzyka Two steps from hell <3 Oni piszą taką muzykę, że lkbdejdcrjhf*.* I jak się tego słucha to mam te wizje twórcze xD Muza idealnie pasuje do scen w moim opowiadaniu ^^ Ostatnią rzeczą są filmy <3 Mam parę takich, gdzie sceny są niesamowicie idealne i czasem zdarza mi się to skopiować, albo raczej zrobić scenę w podobny sposób.
4. Podaj nazwy blogów, na które najczęściej wchodzicie.
You'll find us chasing the sun, Glonomóżdżkowe opowieści, szpieg, I'm your and you're mine (angielski o Jercy<3), Nathan Sykes Poland, The fifty shades of Styles...and more, wiele z tych innych jest w zawieszce, więc ostatnio nie wchodzę, ale kiedyś bardzo<3
5.  Jak jest twoja ulubiona piosenka ?
Jednej się nie da xD Wymienię parę...
the wanted: Warzone, Show me love, Love sewn, Everybody knows, Weakness, I found You, praz cover Werewer you go<3 (tu uwielbiam wszystkie trzy płyty, ale na te wymienione mam fazzze xD)
Union J-Carry you i Beautiful life<3(tu uwielbiam ale na te wymienione mam fazzze xD)
Austin Mahone-What about love, Banga Banga, Say you are just a friend<3(tu uwielbiam wszystkie  ale na te wymienione mam fazzze xD)
Big Time Rush-24/seven, Na na na, Windos Down, Show me, Elevate, oraz cover I won't give up<3(tu uwielbiam wszystkie trzy płyty, ale na te wymienione mam fazzze xD)
One Direction-Rock me i Story of my life<3
Nici Minaj-Starships, Freedom, Beautiful sinner,Beez in the trap, Pound the alarm <3 (tu uwielbiam wszystkie  płyty, ale na te wymienione mam fazzze xD)
Justin Bieber-Heartbreaker, Boyfriend, Nothing like us, All around teh world<3
Justin Timberleak-Mirrors, Sexy back, Tunel vision, Dead and gone, 4 minutes<3
Selena Gomez-Slow down, Come & get it <3
I takie zrywacze mózgu, typu 'What does the fox say?' xDD
I duuuużo duuuużo więcej,a le wymieniłam te na które faaazzze mam ostatnimi czasy xD
6. Jest jakaś postać z PJiBO, lub OH, do której się porównujesz ? Jeśli tak, to jaka ?
Cóż...mam trochę z Piper, bo jestem nieśmiała i nieświadoma swoich możliwości w dużym stopniu. Poza tym jestem córką Afrodyty i też nie lubię się malować xD Za to uwielbiam ciuchy...
Miejscami mogłabym być jak Hazel. Gdy się boję bardzo stracić coś ważnego. I znów nieśmiałość.
I też troche z Leona xD Bo jest idiotą<3 Ale takim idiotą na którego się krzyczy, a jednak też się nie da gniewać... Tak jest zawsze gdy rodzinka jest na mnie zła ^^

Jak to ja rozpisałam się no i trudno xD
Nominuję tylko jednego bloga, który moim zdaniem na to zasłużył: http://i-want-change-my-life-for-better.blogspot.com/2013/11/4-wolf.html?showComment=1385815848887#c5199554764755592071 autorka Bella;)

moje pytania do niej:
1. Ile masz blogów i o czym na nich piszesz?
2.Co sprawiło, że zaczęłaś pisać?
3.Co zmieniłabyś w 'wojnach' między fandomami.
4.Jakie blogi czytasz? (gatunek i możesz podać tytuł<3)
5.Co w sobie lubisz?

Proste 5 pytanek;*

niedziela, 24 listopada 2013

rozdział XV

rozdział XV
oczami Annabeth:
'wybrała ciebie, bo nie doszłabyś prawdy...'

-Nie zamierasz wyżyć się na mnie?! -pokręciła głową i ku jego zdumieniu ruszyła w stronę drzwi.
-To ja zrobiłam błąd nie ty...ty mi tylko pomogłeś. -stanęła na progu, lecz ostatni raz się obejrzała.
-To jest ten moment, kiedy mówisz 'Nie chcę cię znać!' i uciekasz...-wzięła głęboki oddech i pocałowała go. Jego dezorientacja utwierdziła ją w przekonaniu, że jest uroczym i naprawdę słodkim idiotą...wszystko czego kiedykolwiek chciała
-Ja czuję, że kara będzie wielka. Chciałam...chciałam zrobić to ostatni raz. -odwróciła się i wyszła.

Czy możliwe, że ktoś ma większe ADHD niż Percy? Nathan właśnie tego dowiódł. Pełen energii, nawet po 'walce'. Wszystko wina, tej Kate. Córka Hekate się znalazła...
-Widzisz co zrobiłaś?!
-Ja?! Przekazałam tylko wiadomość...-odparła z dumą i najnormalniej wyszła. Pobiegłam za nią.
-Nie skończyłam z tobą! -krzyknęłam, łapiąc ją za rękę, by się zatrzymała.
-A ja tak! -w pewnej chwili jej skóra stała się czarna i zaczęła parzyć. Jej oczy stały się mocno czerwone. Wyrwała się z mojego uścisku i sięgnęła po buteleczkę do kieszeni. Wypiła jej zawatrość i momentalnie wróciła do normalnego stanu...
-Ugh...było blisko.-zaklęła pod nosem.
-Blisko czego?! -czułam, że zaraz mnie uderzy, ale w tedy usłyszałam krzyk Percy'ego.
-ANNABETH!!!!! -wybiegł z lasu i wyglądał naprawdę fatalnie. Jego spodnie i koszulka były porozdzierane, a we włosach miał liście i pyłki kwiatów. Musiał przed czymś uciekać, bo był niesamowicie zdyszany. Przez chwilę czekałam, aż wyskoczy jakiś potwór, a on zginie w jego paszczy. -Anna...beth... -ledwo mógł złapać oddech.
-Chodź... zanim zaczniesz mówić, może napijesz się wody. -spojrzał na mnie jak na idiotkę. Nie ma to jak proponować dziecku Posejdona szklankę wody. Pokiwał jednak głową na tak.
Z moją pomocą dotarł do swojego domku. Był pusty nie licząc Louisa, wpatrującego się ślepo w ścianę, jakby próbował sobie coś przypomnieć.
Percy usiadł na jednym z łóżek i wziął łyka wody z kubka 'I love sea..' który dostał ode mnie na urodziny. Miał skręconą kostkę, lecz zaczął się wykłócać w temacie, że sprawa jaką on ma jest o wiele ważniejsza.
-Ann, masz jeszcze te książkę?
-Tak, ale...
-Pokaż mi ją..proszę. -wstałam i podałam mu księgę. Przejechał palcami po jej okładce i jakby...zamruczał? -Wiktoria miała rację... Artemida nieźle jej strzeże.
-Strzeże czego? -zapytałam, chociaż w pierwszej kolejności miałam zapytać kim jest 'Wiktoria'...
-Zawartości księgi! Te parę setek kartek ma taką moc o jakiej nikomu się nie śniło! Ona o tym pomyślała...tylko wciąż nie wiem jak ją otworzyć. -pierwszy raz poczułam się głupia. On wiedział coś czego nie wiedziałam ja.
-Percy jest jeszcze jedna sprawa... kim...? -w tym momencie do domku wpadła Thalia.
-Percy! Nie wiem, czy potrafisz, ale utop mnie czy coś! 
-Okej, ale jaaa....
-Zacznij od tego co się stało! -przerwałam mu.
-Bo ja... -jak to się stało, że nie zauważyłam George'a? -Geo, proszę odejdź...
-Thalia...
-Nie! NIE ROZUMIESZ, ŻE TYM ZNISZCZYŁAM NIE TYLKO SWOJE ŻYCIE?! TAKŻE TWOJ... -Thalia powoli opadła na krzesło. Jej twarz oddawała uczucie szoku. Panowała głucha cisza. George ostrożnie podszedł do Thalii.
-Co jest? -zapytał i jestem prawie pewna ze się uśmiechnęła. Otworzyła usta lecz nie mogła powiedzieć nic...zdania, słowa...Thalia stała się niemową.
-Jak...jak to się stało? -George zrzucił szklankę z biurka i wybiegł na zewnątrz. Takie ADHD to chyba jest rodzinne, Nathan reaguje podobnie

 -Thalia..powiedz mi co się stało. -zaczęła wykonywać rożne ruchy rękami w których rozpoznałam język migowy
'Zapłaciłam za miłość...' 

-Ale co...? -Percy jęknął. 
-Ann, muszę gdzieś iść. 
-Okej? -przytaknęłam. No przecież nie zrobi sobie krzywdy. -Ej! Ale to zostaw! -zignorował mnie i wyszedł z księgą. Cóż nie miałam wyboru, poszłam za nim.
Doprowadziło mnie to do strumyka w obozowym lesie. Po co przyniósł to księgę? Postanowiłam działać. 
-Oddaj to! -wyrwałam ją z rąk Percy'ego. Był tak zorientowany, że nie zdążył mi przeszkodzić.  W tedy ze strumyka wynurzyła się dziewczyna. Coś ze mną nie tak, bo zamiast zasypać ją pytaniami uciekłam. Biegłam przyciskając książkę do piersi, jakby była nie wiadomo jakim skarbem. Czułam gdzieś w głębi, że widza w niej zawarta może pomóc Louisowi, może rozwiązać problemy Nathana, sprawić by przestał uciekać...że może rozwiązać klątwę Thalii i wszystko w czym namieszała miłość do niewłaściwej osoby.  
Zatrzymałam się dopiero, gdy dziewczyna ze strumienia pojawiła się nagle na mojej drodze.
-Oddaj mi księgę... -powiedziała spokojnie. 
-Zrób to Ann. -ku mojemu zdziwieniu poparł ją Percy. 
-Nie! Naprawdę chcesz oddać jej naszą szansę? 
-Posłuchaj... Ona wie co robi. 
-To ja zostałam wybrana, by strzec Nahana i jego braci! 
-Nie rozumiesz? Wybrała ciebie, bo nie doszłabyś prawdy... O to im chodzi! o to chodzi jej. Twoja matka nie rozmawiała z Artemidą tylko z Genitrix.
-Więc gdzie jest Artemida?!
-Nie wiem gdzie jest! Ale wiem jak możemy jej pomóc... Tylko oddaj mi księgę... -wyciągnęła rękę. Spojrzałam na Percy'ego, a on potaknął pośpieszająco. Wzięłam oddech. Jej palce już dotknęły okładki.
-Annabeth nie!!!! -strzała przeleciała milimetry ode mnie.
-Tomlinson..-zasyczała.
-Percy! -usłyszałam za sobą ten sam głos. -Percy nic ci nie jest? -identyczna dziewczyna podbiegła do Percy'ego i przytuliła. Zaczęła go całować.-Oh Percy! Na bogów! Myślałam, że ona cię zabiła...-mówiła między pocałunkami. Nawet nie zauważyłam, gdy ta druga zmieniła się w zupełnie inną kobietę, o czarnych pustych oczach i dużą ilością broni przywiązanej do pasa.
-Czekałam na ciebie synu Aresa...-Louis napiął cięciwę łuku, gotów do strzału. Ona jednak tylko zacisnęła pięści i powaliła go a kolana nawet nie dotykając. -A już myślałam, że mój znak nie zadziała. Muszę ci przyznać, że jesteś naprawdę silny. -podeszła do niego i wyjęła miecz zza pasa. Podłożyła go pod jego gardło.-Jak myślisz.... mamusia ucieszy się z twojej głowy? -Louis zacisnął mocno powieki.
-NIEEEEE! -zdążyłam krzyknąć, gdy krew popłynęła po leśnej ściółce.
********************
Huehuehuehuehue ^^ Jestę trolę niczym Riordan xD
Pomimo, iż ten rozdział tak średniawo mi się podobaaa :C

czwartek, 14 listopada 2013

rozdział XIV

rozdział XIV
oczami Nathana
'...obudzić się bez bólu i zmartwień...z tobą u swojego boku.'
Przez długi czas szliśmy w milczeniu. Musiałem zacząć rozmowę. Szła tak szybko, że miejscami ginęła w ciemności i miałem wrażenie jakby wcale jej nie było.
-Więc... Lana tak? -zatrzymała się i wpadłem na nią.
-Odezwałeś się.
-To źle?
-Nie chcę z tobą rozmawiać! Nie powinnam nawet ci pomagać... uszanuj moje dobre chęci.-zauważyłem, że nawet raz nie spojrzała mi w oczy. Lekkim ruchem podniosłem jej głowę tym samym sprawiając, że jej wzrok zatrzymał się na moim. Szybko odwróciła się zmieszana.
-Przestań...proszę. -jej zachowanie było przynajmniej dziwne. Wszystko od czasu gdy zobaczyła to 'coś' w moich oczach...przeraziło ją to do tego stopnia, że postanowiła odprowadzić mnie do obozu i zniknąć. Nath! Idealna dziewczyna ci ucieknie! Czułeś się kiedyś tak genialnie, przy jakiejś dziewczynie? No nie, a przyznać trzeba, że było ich całkiem sporo...mimo, że mieszkałem na Olimpie.
 -Idziesz czy nie?! -krzyknęła. Rany..mogłaby na mnie krzyczeć przez całe życie. Ach ty i te twoje marzenia...
-Tak! Ale najpierw chce coś wiedzieć...
-Co?! -krzyknęła tak ostro, że na chwilę odechciało mi się zadawać jakiekolwiek pytania.
-Skoro jesteś półkrwi, czemu nigdy...?
-Jestem venator daemoni rozumiesz? Jestem inna...i nie powinnam mieć kontaktu z innymi półbogami. Poza takimi jak ja...
-Więc Louis?
-Kiedy miałam 4 latka, na mój dom napadły demony-zaczęła opowiadać.-zabili mojego ojca..mnie porwali.
-Ok, ale co to da do..?
-Demony nie napadają ludzi, czy nawet herosów od tak sobie...tylko tych, którzy są naprawdę ważni. Dlatego trafiłam do specjalnej szkoły. Tak uczyli obrony przed nimi, bo nie są jak wszystkie potwory. Po kilku latach, stałam się venator. Poza granice nie wolno było mi wyjść, ale kiedyś to zrobiłam. Chciałam odwiedzić grób ojca...ale oni tylko na to czekali.Mimo szkolenia zostałam porwana...nie dałam rady się obronić. Ocalił mnie Louis, ale sam prawie stracił życie. Twoja matka, zaprowadziła mnie z nim do Tomlinsonów. Kazała mnie traktować jak nowe dziecko w rodzinie. Udało się..ale Lou do tej pory nie wie co się w tedy stało. Przez jakiś czas był moim bohaterem, celem nieosiągalnym...do czasu, aż moja matka powiedziała mi, że to nie jest ten...kazała czekać na...-przerwała. Nie musiałem się zastanawiać, dlaczego. Też słyszałem szelest, czułem ciepły oddech jakiegoś stworzenia. Uczucie przerażenie powróciło.
-Czym jest to coś przed nami... -zapytałem. W ciemności widać było parę wielkich czerwonych oczu.
-Kira.
-Co?!
-Raczej 'Kto?'.. PADNIJ! -tak bardzo skupiła się na ostrzeżeniu mnie, że sama tego nie zrobiła. Coś ją uderzyło i upadła z jękiem na ziemię, a potem ogromna mglista ręka wciągnęła ją w mrok. Stwór znów zniknął. słyszałem tylko jego..a raczej jej śmiech.
-Naprawdę sądzisz, że puszczę cię wolno? 
-Czym jesteś i czego chcesz?!

-Twoim najgorszym koszmarem..a czego chcę? Hmmm...tego czego wszyscy! Twojej śmierci Nathanie. -poczułem ból w wielu miejscach na raz. Potrafiła zadać cierpienie, nawet nie dotykając przeciwnika. Musiałem wywabić ją z ciemności.
-Wyjdź i walcz! Nie chowaj się pod osłoną nocy! Ona kiedyś zniknie...dalej! Bo pomyślę, że się boisz...-na chwilę wyprowadzenie jej w pole mojego wzroku stało się najgorszym pomysłem. Była to mglista kobieta o przeszywających ciało czarnych oczach i ostrych jak brzytwy pazurach. Rzuciłem mieczem, ale przeszedł przez jej ciało i upadł z brzękiem na ulicę. Jak mam do cholery pokonać, coś co jest dymem?!
-Ja się boję? hahahaha to ty powinieneś... Znam każdy twój ruch Sykes. Moja matka wyszkoliła cię dokładnie tak jak chciała...jesteś przewidywalny. 
-Nathan! Miecz!-usłyszałem krzyk Lany. Więc nic jej nie jest. -Celuj w sam środek głowy, dokładnie między oczami. -rzuciła mi moją broń.
-A ty jeszcze tu jesteś? Wścibska  venator daemoni...-zamachnęła się i uderzyła ją. Lana krzyknęła z bólu i znów znalazła się poza zasięgiem mojego wzroku. Teraz wiem, że pazury są prawdziwe, a reszta nie.
Zrobiłem dokładnie to co mi powiedziała. Celowałem między oczy. Trafiłem. Kira syknęła.
-Nie tak łatwo mnie pokonać!
-Kto powiedział, że on tego chce? -za nią pojawiła się świecąca przestrzeń, która powoli ją wciągała. Lana to zrobiła?
-Pozwól, że zabiorę coś ze sobą...-chwyciła Lanę w dłonie. Wrzeszczała. Po mglistej ręce Kiry płynęła krew, jej pazury wbijały się z bok córki Afrodyty.
-Lana!
-Nie! Nathan nie rób tego! -sam nie wiem jak, ale moja skóra zrobiła się czarna, oczy zaczęły widzieć tylko szarość. Mogłem dotknąć Kirę i zrobiłem to. Kopnąłem ją wprost w świetlistą dziurę. Wypuściła Lanę, która poleciała w górę i spadła gdzieś dalej.
Najgorsze, że ja też zaczynałem być wciągany. Czułem też, jakbym musiał się tam znaleźć.
-Jonathanie....przezwycięż to...masz siłę, której potrzeba. -głos mojej matki zadźwięczał mi w głowie. Stałem się sobą, a dziura zniknęła.
-Wow.. czo to było? Jak to zrobiłaś?! -nie dostałem odpowiedzi. To był pierwszy znak, by się martwić. Zacząłem biegać jak idiota we mgle i szukać jej. Leżała przede mną na środku drogi. Cholera dlaczego się nie podnosi?!
Pod nią rysowała się wyraźna czerwona kałuża...krew. Natychmiastowo puściłem  miecz i odciągnąłem ją na bok; sekundę przed przejeżdżającym autem. Koleś za kierownicą zatrąbił i rzucił jakieś wyzwisko.
-NIE WIDZISZ DO CHOLERY ZE ONA UMIERA?!?!-krzyknąłem, ale był już za daleko by to słyszeć.
-Nathan...jesteś tu prawda? Ja nie umarłam...-powiedziała cichym zmęczonym głosem.
-Nie...jeszcze nie, ale rana jest głęboka...-odsunąłem jej dłoń by obejrzeć miejsce gdzie zatopiły się pazury Kiry. Nie jestem wyczulony na widok krwi, lecz tym razem zakręciło mi się w głowie.
-Wiesz czego bym chciała? Zamknąć oczy i obudzić się bez bólu i zmartwień...z tobą u swojego boku. -jej powieki zaczęły opadać.
-Ej! Nie możesz tak po prostu...-szybkim ruchem oderwałem kawałek mojej koszulki i zacząłem tamować krew z rany. -Obiecałem ci ze nie wciągnę cię w kłopoty... proszę...zostań...-mogłem prosić ile chciałem...Hades postanowił ją zabrać.
I w tedy dotarło do mnie co powiedziała 'z tobą u swojego boku..' Jeden szalony i w zasadzie nie logiczny pomysł, ale musiał się udać...

Dotknąłem jej policzka, był ciepły...znaczy, że jeszcze jest czas. Pocałunek. W bajkach to działa, więc...czemu nie? To życie jest jak bajka. Zrobiłem to. Przez moje ciało przeszła fala ciepła. I nic. Jej skóra była bledsza i już całkiem zimna. 
-Tak kończy się historia Lany Tomlinson..córki Afrodyty.-łza spłynęła po moim policzku i gdy zmieszała się z krwią, zalśniła. Stopniowo to samo działo się z kolejnymi....
***************
Ba dam! Koniec kolejnego rozdziału! I tak, wiem... nikt nie czytaaa...</3
Umrze czy nie? ^^ Z tym sb jeszcze poczekacie, gdyż następny nadchodzi z perspektywy Annabeth xD

czwartek, 31 października 2013

rozdział XIII

rozdział XIII
oczami Thalii:
'Chrzanić zasady...'
Wstałam bardzo wcześnie. Nie mogłam zasnąć..może to i lepiej, ale wciąż o nim myślałam. Dobrze zrobiłam pozwalając Percy'emu go zabrać?
Na zegarku była już 7:00. Nie opłacało mi się dłużej leżeć w łóżku bez celu.
W jadalni byłam sama, ale czego się spodziewać...nawet herosi mogą być śpiochami. Na stoliku Artemidy, rozłożyłam papier i zabrałam się za rysowanie planu nowych domków. Nie jestem w tym dobra...Dlaczego wybrali mnie? Nie mam pojęcia...
W tedy usiadł naprzeciw mnie.
-Zamień marmur na granit....to da lepszy efekt.-jego głos sprawił, że ołówek wypadł z mojej dłoni. Lekko podniosłam wzrok. George.
-Może masz rację..-powiedziałam, klnąc w duchu. Starałam się nie patrzeć na niego...może sobie pójdzie?
-Coś cię gryzie? -zapytał, zupełnie jakby czytał w moich myślach. Ten chłopak coraz bardziej mnie zaskakuje. Przecież jeszcze wczoraj był umierający, a dziś jest jak gdyby nigdy nic.
-Skąd ty...?
-Annabeth mówiła, że się martwi. Zna cię jak nikt inny i...
-Mam gdzieś to co mówiła Annabeth! Nic się nie dzieje uwierz mi... -powiedziałam to głosem pełnym nerwów. To chyba bardziej utwierdziło go w przekonaniu, niż zbiło z tropu. Otworzył usta, lecz w tej samej chwili do jadalni zaczęli wchodzić herosi. Zaklął bezgłośnie.
-Nie powinieneś iść do stolika..? -uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nie wiem nic o jego boskich rodzicach.
-Syn Artemidy! Wybacz śliczna, ale mam prawo tu siedzieć... -czy on właśnie nazwał mnie śliczną??
Nigdzie Annabeth, Percy'ego, czy nawet Nathana. Rozumiem ważniejsze sprawy, ale potrzebowałam choć jednego z nich, by mnie wybawił, zanim powiem coś głupiego.
-Tak zapomniałam...-uśmiechnął się i zaczął składać kartki z moim planem.
-Tym zajmiemy się później.
-Zajmiemy? MY?
-Jeśli tylko chcesz to..
-Tak! -krzyknęłam, zanim zdążyłam pomyśleć. Chciałam, czy nie zgodziłam się. Odpowiedział uśmiechem.
*******************
Siedziałam nad jeziorem znów z głową w planach, lecz nie sama. Dotrzymał słowa...na moje nieszczęście.
-Tooo...został nam ostatni domek tak? -zapytał, gdy odłożyłam plany na bok.
-Tak, ten będzie chyba ostatni... Nie rozumiem, dlaczego nie zlecili tego Annabeth? Albo nawet innemu dziecku Ateny.. -w tedy zawiał wiatr. Okropnie silny. Porwał wszystkie kartki i wrzuciłby je do jeziora, gdyby George nie skoczył za nimi. Tak, też się napracował, może chciał ochronić swoją pracę...
Nie wydało mi się dziwne to, że potrafił utrzymać się w powietrzu, byłam pod wrażeniem tego. Gdy złapał projekty, z hukiem upadł na ziemię. Jednak wstał i zachowywał się jakby nic się nie stało.
-Dziękuję! -krzyknęłam. -Naprawdę ci dziękuję...-dodałam już ciszej, orientując się, że go zgniatam.
-Nie ma za co...-odpowiedział, pocierając ręką czerwony policzek, który krwawił. -Następnym razem, jak zechcesz mi podziękować..proszę nie przytulaj mnie.
Mój naszyjnik z kości smoka zrobił mu ranę na policzku.
-Bogowie przepraszam! -przyłożyłam do zadrapania chusteczkę zamoczoną w nektarze. On zaczął się odsuwać.
-Nie trzeba...naprawdę. -mówił w połowie chichocząc. Był taki słodki, kiedy się śmiał. Jego błękitne oczy świeciły w blasku słońca. Jedna sekunda...pocałunek i głucha cisza. Wpatrywał się we mnie zaskoczony tym gestem, a ja naprawdę nie wiedziałam co powiedzieć...przeprosić? Thalia! Ogarnij się dziewczyno! Jesteś łowczynią...zadzierasz nie tylko ze świętym prawem, ale też z jego matką. 

-Thalia...-odezwał się pierwszy. Jego usta lekko drgały, oczy były pełne podniecenia. 
-Nie! To się nigdy nie zdarzyło rozumiesz?! Zapomnij...proszę...-to ostatnie wypowiedziałam już ze łzami. On dalej stał w miejscu, lecz ja uciekłam. nie miałam zamiaru czekać na jego reakcję. Chciał złapać mnie za rękę, zatrzymać? Być może...dostrzegłam tylko lekki ruch, ale pomyślał o tym zbyt późno. 
Chciałam porozmawiać o tym z Annabeth, ale miała ważniejsze sprawy. Nathan wdał się w bójkę z córką Hekate i wylądował w skrzydle medycznym. Musiała być przy nim, nie mogłam mieć jej tego za złe. 
Zatrzymałam się przed domkiem Zeusa, mojego ojca. Weszłam do środka i zsunęłam się po ścianie,  zaczęłam płakać. 'Opóźniłaś Wielką Przepowiednię, myślałaś, że tak będzie lepiej...że chłopcy ci nie potrzebni. Nagle zjawia się on i psuje wszystko...' 
Drzwi się otworzyły. Znów on! Mówiłam mu, że ma zapomnieć! 
-Czego chcesz?! -krzyknęłam z niewiarygodną siłą. Rozpacz potrafiła dodać mi odwagi. 
-Chcę porozmawiać! -odpowiedział tym samym tonem. Podał mi rękę i pomógł wstać z podłogi. 
-Nie mamy o czym rozmawiać...
-Uwierz, że mamy...
-Tak! Podobasz mi się. Nie! Nie mogę być z tobą... Kwestia zasad. Jestem łowczynią, nie mogę mieć chło..-uciszył mnie pocałunkiem. 
-George! Co ty robisz?!
-Chrzanić zasady...-pchnął mnie i przyparł do ściany. Nie miałam szans protestować, ale nawet nie chciałam. Czułam wzbierające we mnie fale ciepła. Uległam mu. Szybko pozbyłam się jego bluzki, on zsunął moją z ramienia i przez domek przetoczył się grzmot. 
-Thalio Grace. Złamałaś święte prawo łowczyń Artemidy, jak również wystąpiłaś przeciw swojemu ojcu, podejmując współżycie z twoim bratem przyrodnim... 
-Zaraz...jesteś synem Zeusa?! -zapytałam i pełna gniewu odepchnęłam go od siebie. Nie zdążył odpowiedzieć. 
-Musisz zapłacić za to co zrobiłaś... 
********************************
Końcówka zboczona...tak wiem^^ Ale tak miało być xD
Teraz staram się pokazać kto w kim się zakochał i tak dalej... Dlatego mniej jest akcji, więcej romansu. Przepraaaszaaam <3
Proszę o komentarze ;*


 

wtorek, 29 października 2013

rozdzial XII

rozdział XII
'Pamiętaj, że cię kocham...Jonathanie...'
Ból...potworny, piekący...jakby ktoś rozrywał moje ciało na strzępy. Potem ciemność, cisza...pustka. Czarno przed oczami, nie wiesz czy przed sobą masz drogę, czy przepaść. Boisz się zrobić krok, by się przekonać...nie wiesz gdzie jesteś, ani jak stąd wyjść. No i nie możesz stać.
Przez chwilę zacząłem sądzić, że naprawdę ktoś odebrał mi nogi. Nie. Były na miejscu, ale tak jakbym nie miał w nich czucia...jakby nie były moje. Pierwsza próba wstania. Ból przeszywający całe ciało, rozkazał mi pozostać na ziemi bez ruchu. Słychać było tylko mój ciężki oddech i łzy skapujące na podłoże. Poczułem dłoń na moim ramieniu. Nade mną stała moja matka...
-Jonathan...
-Co ty..? Jestem Nathan, przecież to wiesz...
-Ach, no tak... Przepraszam za to co zrobiłam. To przeze mnie wpadłeś pod samochód. -moja własna matka, przyczyniła się do mojej śmierci?! To chyba naprawdę jest chore.. Ale chwila, skoro umarłem to dlaczego czuję ból?? A może nie...
-Czy ja umarłem? I gdzie jestem?
-Nie umarłeś...jeszcze. śnisz nieskończony sen i tylko ja mogę zdecydować kiedy się obudzisz.
-Więc zrób to! Teraz! Po co to wszystko?! Miałem iść do ciebie...-jej usta zadrżały. Chciała ukryć smutek?
-To był jedyny sposób, żeby cię powstrzymać...żebyś nie wrócił do niej.
-Niej? Mówisz o sobie! Zabiłaś mnie, żebym nie wrócił?!
-To nie ja...ja cię straciłam. Miałeś sześć lat pamiętasz?
-O czym ty...? -przerwałem. Wspomnienie uderzyło mnie z ogromną siłą. Ciemne niebo, Louis, George...ten głos...nagle wszystko stało się jasne.
-Na Bogów...-chciała mnie objąć, ale ją odepchnąłem. -Nie ufam ci...Nie walczyłaś o nas...o mnie...
-Nie mam takiej mocy, ale...-zawahała się. -...ty masz.
-J-ja? Ty na pewno wiesz co mówisz?? -jej postać zamigotała.
-Mam zbyt mało mocy, by utrzymać połączenie z tobą...
-Co? Więc gdzie jesteś i co się dzieje?! -krzyknąłem.
-Musicie znaleźć trzy kamienie. Każdy jest w miejscu, o którym marzył jeden z was...każdy podda was próbie...
-Ale po co?? -nie odpowiedziała na moje pytanie, lecz powiedziała coś co na długo utkwiło w mojej pamięci.
-Pamiętaj, że cię kocham...Jonathanie.-pocałowała mnie w czoło i zniknęła.
-Czekaj! Powiedz coś więcej! Co mam robić?? -krzyczałem, jednak odpowiadało mi tylko echo. Potem i to co wokół mnie zaczęło się rozmazywać, aż znikło do końca, a ja zacząłem spadać w otchłań.
Poczułem, że nie leżę już na twardej ziemi. Byłem na czymś miękkim ciepłym...ten kto mnie znalazł pomyślał nawet o kocu i odrobinie nektaru. Parę centymetrów ode mnie paliło się małe ognisko, a przy nim siedziała dziewczyna. Miała niezwykle znajome, zdecydowanie boskie rysy twarzy.
Mały ruch, kosztował mnie wiele siły, jednak sięgnąłem po naczynie z nektarem. Jeden łyk, smak soku z granatu, fala ciepła...żadnej poprawy. Cholera co jest?!
-Tyle wystarczy...-dziewczyna zabrała mi kubek.-Wiem, że nie pomogło, ale trzeba poczekać. Masz w sobie jad demona.
-Czy...my się znamy? Mam takie wrażenie, jakbym...
-Lana. Lana Tomlinson. -podała mi rękę. Zrobiłem to samo. Poczułem dreszcz i już w tedy wiedziałem jak wiele razem przejdziemy. -Córka Afrodyty.
Mgliste wspomnienie przemknęło przez moją pamięć...siostra Louisa. Ta dziewczyna, która przyglądała mi się tak uważnie ostatnim razem w domu Tomlinsonów. Chyba nie była wrogiem, ale..wewnętrzny instynkt podpowiadał mi ucieczkę. Oczywiście niemożliwą w tym stanie.
-Uratowałaś mnie? Znaczy...sama?
-Z lekką pomocą mojej matki. Ona mi cię wskazała. Normalnie nie zwróciłabym uwagi na chłopaka wchodzącego wprost pod auto.
-Ale skoro jesteś półboginią to...co robiłaś w centrum Nowego Jorku? I dlaczego nigdy nie widziałem cię w obozie? I...
-Zadajesz strasznie dużo pytań...-uśmiechnęła się. -To skomplikowane, to... -mówiła do mnie, ale nic nie docierało do mojego pustego łebka. Wyłączyłem się patrząc w jej oczy...nie udałoby mi się wymienić wszystkich kolorów, które były w jej oczach. Jak można mieć, aż tak cholernie piękne oczy?! Kolejna sprawa to usta, lekko zaczerwienione i uroczo zadarty nosek. Ogółem wszystko... Przy niej Annabeth była przeciętna.
-Coś ze mną nie tak? -zapytała. -Przyglądasz mi się jakbym była z kosmosu.... -potrząsnąłem głową, żeby się wybudzić.
-Nie! Ja tylko...łał...-naprawdę nie byłem w stanie powiedzieć nic innego. Nigdy nie czułem czegoś podobnego, ale był to naprawdę genialny stan! Motylki w moim brzuchu urządzały sobie III wojnę światową, a w głowie była jedna wielka pustka....jedyny obiekt-ona.
Cóż...być może, pomimo bycia córką bogini piękna, nie przywykła do czegoś takiego. Miałem wrażenie, że nie chcę teraz widzieć swojej twarzy. Mina w stylu, zaskoczony, przerażony i niedowierzający w jednym, że tak piękna i czarująca dziewczyna, może mieć cokolwiek wspólnego z moim braciszkiem...
-Nie jestem potworem... możesz mi ufać. -powiedziała.
-Nie w tym rzecz....-zamknąłem oczy, żeby nie patrzeć na nią i tym samym móc prowadzić w miarę normalną rozmowę.-Bo ja...Ugh! -jęknąłem, gdy przez moje ciało przeszła fala zimna...coś czego nie czułem nigdy wcześniej. Zacząłem mimowolnie szczękać zębami i pocierać rękami ramiona, by choć trochę się ogrzać. Lana podniosła koc i okryła nim mnie. Była tak blisko. Jej oddech drażnił mój policzek, jednak to ciepło dawało ukojenie i przenikało do mojego wnętrza. Oczy hipnotyzowały wiąż zmieniającym się kolorem...raz żółtym i niebieskim, a za chwilę inną mieszanką. Włosy pachniały wiśniami i czymś jeszcze równie słodkim. Była idealna...na wyciągnięcie ręki. Czułem ciepło jej ust, lecz nagle ona pisnęła i odsunęła się.
-Nathan...twoje oczy....-jej głos był przesiąknięty strachem. Podała mi lusterko. Początkowo bałem się spojrzeć, lecz zrobiłem to i jakoś nie widziałem różnicy.
-Wszystko jest okay...-powiedziałem spokojnie.
-Ja widziałam! Przez chwilę były czarne...puste. I głos, który mówił...-urwała. Wyraźnie bała się tych słów, lecz nie chciała się nimi dzielić. Jakby samo ich usłyszenie mogło zabić.
Wstała i otrzepała ubranie.
-Jesteś w stanie iść? -zapytała, już zupełnie innym głosem, choć  nadal czułem w nim niepokój.
-Ja...Tak, chyba tak. -skrzywiłem się stając pełną stopą na ziemi, ale dało się to wytrzymać.
-Znajdźmy twój obóz i już nigdy więcej na siebie nie wpadajmy....-urwała. Pomijając fakt, że w mroku, gdy już zgasiła ognisko, nie byłem w stanie dostrzec jej twarzy...mógłbym przysiąc, że łza spłynęła po jej policzku.
-Nie chcę kłopotów...-dodała po chwili i ruszyła w ciemność.
************************
Zakończenie nie jest emocjonujące, ale myślę, że daje do myślenia nad tym co będzie dalej. Tym razem poszłam w tajemniczość, a nie w grozę, ale myślę, że się udało ^^
Proszę o komentarze ;*
Kocham wasss<3

czwartek, 17 października 2013

rozdział XI

rozdział XI
oczami Nathana:
'Błysk, huk, światło...i wieczna ciemność'

Nie mam pojęcia jak długo spałem, lecz pamiętam światło dnia. Teraz natomiast musiał być, może środek nocy? Rozejrzałem się po pokoju. Już nie byłem w tym lochu. Znaczy, widziałem niewiele, ale czułem się bezpieczniej. Poza tym spałem na czymś wygodnym i przykryty kocem.
Nie wiedzieć czemu okropnie szczypała mnie ręka. W ciemności nie mogłem obejrzeć nadgarstka, ale wyraźnie coś było nie tak...
Kierując się w kierunku drzwi, potknąłem się o coś i upadłem z hukiem. Metalowe przedmioty i sznurki, nie ułatwiły mi zadania, jakim było pozostać cicho. Lou poruszył się na łóżku i cicho jęknął. Leżał na boku, a gdzieś pod poduszką tliło się czerwone światełko. Byłem tak strasznie ciekawy, więc z trudem wyplątałem się ze sznurków i ruszyłem w jego stronę. Moja dłoń była parę centymetrów od niego, lecz nagle ktoś złapał mnie za rękę.
-Nie bódź brata...-szybko rozpoznałem głos Annabeth. -Czy ty na Bogów wiesz, która jest godzina?!
-Ja nie...
-Gdzie Percy? Jest środek nocy, a jego nie ma! -zaczęła biegać po domku.
-Nie przesadzaj, jest góra szósta nad ranem...a teraz to ty go obudzisz nie ja...-odparłem z ironią. -Dlaczego nie można...?
-Bo nie! Nie chcę by znów próbował mnie zabić!
-Z-zabić? Lou?!
-Nie, wiesz? Kronos come back! -uśmiechnęła się krzywo i zaczęła przekopywać pościel na każdym łóżku kolejno. W pewnym momencie krzyknęła i rzuciła w posłanie poduszką.
-George! Dlaczego mnie uderzyłeś?! -Louis przekręcił się na drugi bok. Drżał, dosłownie tak, jakby przeżywał koszmar, a nie mógł się obudzić. Na jego ręce ukazały się mocno czerwone litery; źródło światła, które widziałem pod poduszką...
-Na wszystko co święte...kto mu to zrobił? -zakryłem usta ręką.
-Tego nie wiemy...-odpowiedziała układając pościel znów w idealnym ładzie -Ale on od tego wariuje...-usiadła na podłodze i zaczęła bawić się skrawkiem prześcieradła. Martwiła się i to jak. Fakt, że znałem ją nie koniecznie długo, ale nigdy nie wiedziałem jej w takim stanie.
-Ty... znasz Louisa, prawda?
-Wiesz skąd miał tą fiolkę? Ode mnie, Nath...-po jej policzku spłynęła łza. -Teraz gdy znów go spotkałam, nie miałam nawet chwili by z nim porozmawiać...sama bez innych. -położyłem dłoń na jej ramieniu.
-Będzie dobrze.. Louis to silny...chłopak. On nie da się pokonać! Za żadne skarby świata. -otarła łzy rękawem.
-Nie próbuj mnie pocieszać Nath...powinieneś wiedzieć, że jako córka bogini mądrości, potrafię odróżnić prawdę od dobrych intencji...
-Nie kłamałem...to jedna z rzeczy, których jeszcze o mnie nie wiesz. Ja nie umiem kłamać. Podczas gdy on ma to we krwi... 
-Co cie męczy? Nie kłamać to dobra rzecz....
-Ja nigdy nie...tego nauczył mnie mój ojci...Posejdon-poprawiłem się. -i tego się trzymam, ale nie to miałem na myśli....
-Więc o co chodzi?
-Nie umiem walczyć tak jak Louis, nie umiem być tak odważny i śmiały jak on.... -przerwała mi:
-Nie jesteś nim...-stało się coś dziwnego. Jej oczy jej usta...przybliżyła się do mnie, a ja nie miałem z tym problemu. Skończyło się...pocałunkiem. Ale nie był zwykły. Był magiczny, a ona dosłownie napierała na mnie. Poczułem ból, gdy oparła na mnie prawie cały ciężar ciała. Nie dawała mi wziąć głębszego oddechu.W tedy do domku wszedł ktoś kto nie powinien zobaczyć tego co się działo...nie oszukując nikt nie powinien.
-Poranny apel za 10 minu...-Thalia przerwała w pół słowa. Nie bardzo wiem, czy na widok mnie, czy z uwagi na to między mną, a Annabeth. Przyjęli do wiadomości, że zginąłem, a nagle pojawiam się nie wiadomo skąd i...no właśnie.
Annabteh wybiegła z domku jak petarda.
-Annabeth! zaczekaj! -zacząłem ją gonić, lecz po drodze wpadłem na jakąś dziewczynę.
-Ej! Uważaj może jak chodzisz?! Poplamiłeś mi błotem nowe Nike'i! -normalnie przeprosiłbym, ale nie! Coś się we mnie zmieniło...w moim umyśle ktoś namieszał. Przeszył mnie piekący ból, a jego źródłem była ręka.
-Twoje buty..nie mój problem.-warknąłem
-Ty uważaj bo ja ci...!-zaczęła wymachiwać pięściami.
-Taka jesteś odważna?
-Może chcesz sprawdzić? -zapytała.
-Kate...proszę przestań! -chłopak niewiarygodnie podobny do niej, zaczął ją odciągać.
-Nie wcinaj się Austin! -krzyknęła do blondyna, który najwyraźniej przywykł bo tylko wywrócił oczami i kontynuował czynność. W pewnym momencie dziewczyna go uderzyła, a on natychmiast puścił ją łapiąc bolący policzek.
-To może mały pojedynek? Co ty na to mały? -rzuciła w moją stronę w sposób niby obojętny, ale dostrzegałem błysk w jej oku. Fascynacja, tak jakby już dawno marzyła o tym, by komuś porządnie wtłuc. Chciałem zaprzeczyć, lecz każda część mojego ciała przestała byc posłuszna.
-Pewnie! Kiedy i gdzie? -odpowiedziałem mimo woli. Dziewczyna zaśmiała się.
-Tu i teraz! -zamierzyłem sie pięścią, lecz nagle nogi się pode mną ugięły. Odzyskałem władzę nad moim organizmem, ale wszystko we mnie było dużo słabsze niż przedtem. Osunąłem się w dół, ale Kate mnie podtrzymała...Szybko i nieznacznie przyjrzała się mojej dłoni.
-Jesteś jednym z nas? -zapytała półszeptem. Jednym z nas? I w tedy ja także spojrzałem na rękę. Wyraźny czarny znak w kształcie podobnym do słońca...tego nie miałem wcześniej!
Kate odsłoniła swój policzek, na którym przez moment pojawił się taki sam symbol.
-Nie rozumiem tylko, dlaczego się nie maskujesz, oni mogą szybko...-nie dokończyła, bo zbiegli się inni herosi. Thalia wzięła mnie pod ramie. Przed oczami zatańczyły mi kolorowe plamki. W tłumie nie było Annabeth, a ja czułem, że chyba umieram.
Gdy się obudziłem, trzymała moją dłoń. Tak samo czule jak pierwszego dnia, kiedy ją poznałem. Sytuacja lubi się powtarzać...
Wydawało mi się, że spała, ale czy to możliwe, że byłem w śpiączce tak długo?
-Nath...więc ty żyjesz. -uśmiechnęła się przez łzy.
-Jak długo..?
-Tylko parę godzin, ale prawie tak jakbyś był martwy. -przez chwile siedzieliśmy w ciszy. Nie chciałem poruszać tematu z rana, chociaż wydało mi się to konieczne.
-Skoro już wstałeś śpiąca królewno, to rusz tyłek do Wielkiego Domu... Chcą nas widzieć. -Kate wyszła zza ściany. Annabteh zacisnęła dłoń na sztylecie. Uspokoiłem ją gestem ręki.
-Po co, przecież nic ci nie zrobiłem!
-Ale sądzą, że ja zrobiłam coś tobie... Jestem córką bogini magi, mogłam zrobić coś takiego. W końcu zemdlałeś w tym, a nie w innym momencie.
-Ale to nie byłem ja! Dlaczego nikt mi nie wierzy? -szybkim ruchem wyminąłem ją i Ann, po czym wybiegłem na dwór.
Co się ze mną dzieje, na bogów?! Co mnie opanowało, rządzi mną od środka?
Potrzebowałem być wolny...wybiegłem poza obóz.
Jedna przecznica dzieliła mnie od Olimpu, od matki...Postawiłem nogę na drodze.
Błysk, huk,światło...i wieczna ciemność.
******************
Po rozdziale. Ufff nie zabijcie mnie za nicz proszeee, wiem że namieszałam '_____'

piątek, 11 października 2013

rozdział X

rozdział X
'... tylko jedno ocalić nas może'
Obudziłem się z krzykiem.
Byłem sam, nie licząc śpiącego Nathana i Louisa, oraz Annabeth z głową na biurku. Jak to możliwe, że moje wrzaski ich nie obudziły?
Gdy się uspokoiłem, zacząłem analizować sen. Może ja naprawdę wariuję?
Postanowiłem pójść do Wiktorii.
****************
-Kiedyś powiedziałaś mi, że poznam prawdę, gdy nadejdzie czas...mam wrażenie, że powinienem poznać ją teraz.
-Twoja ciekawość, kiedyś cię zgubi Perseuszu... -zaczęła opowieść. -Dawno temu, gdy Bogowie przejęli władze na Olimpie, pojawiła się przepowiednia. Nazywamy ją Przepowiednią Łowców. Hera kazała wszystkim zapomnieć o tym. Znają ją tylko ci, którzy byli tam w momencie, gdy wyrocznia ją wyrecytowała. Królowa Bogów była przebiegła, nie powiedziała o niczym młodej Artemidzie. Tak po prostu kazała jej pozostać czystą, a tym samym zmieniła przyszłość. Nie chciała dopuścić do tego, by pojawił się ktoś lepszy od Olimpijczyków. Wierzyła, że nie potrzeba jej łowców, że Bogowie sami pokonają wroga, o którym mówiła przepowiednia. Myliła się... Wróg jest na świecie do dziś. Ale pojawili się także łowcy. Znak, że przepowiednia się spełnia. Ale Genitrix jest sprytna... Namieszała i przechyliła szalę zwycięstwa na swoją stronę. 
-Czekaj... Powoli! Kim są ci 'łowcy'?
-Syn wojny, syn nieba oraz syn morza.
-Syn morza...??? -nie ukrywam, ze byłem przerażony. Kolejna przepowiednia w którą jestem zamieszany.
-Nie o tobie mowa Perseuszu... Przepowiednia mówi o innym dziecku Posejdona...W pełni boskim, aczkolwiek śmiertelnym. To pierwszy krok osłabienia mocy, następnym jest jad demona. Zabiera wszelkie moce, ofiara staje się...
-Demonem... -dokończyłem. Znak na nadgarstku Nathana...znak demona. On nie jest demonem, ale się nim staje. 
Spojrzała na mnie ze zdziwieniem, jednak nie przerwała mówienia.
-...to wymaga czasu. Genitrix, musiała zabrać się za to już bardzo dawno temu. Możliwe, że najmłodszy z nich był jeszcze w kołysce, gdy zaczęła swój plan. Musiała być niebywale blisko...w jakiś sposób zdobyć zaufanie samej Artemidy....na tyle, by...
-Albo stać się Artemidą.... -mój sen zaczął nabierać sensu. Wiktoria patrzyła na mnie z jeszcze większym zdziwieniem, niż ostatnim razem. 
-C-co? 
-Słuchaj! Musiała być dostatecznie blisko, tak? Zdobyć zaufanie jej dzieci, zanim zorientują się, że coś jest nie tak... Wyeliminowała prawdziwą i wskoczyła na jej miejsce! Nikt się nie zorientował, bo wyglądała tak samo, a oni byli jeszcze za mali, żeby kto kolwiek brał pod uwagę nich punkt widzenia. 
-Demony łatwo mogą zmieniać postać, ale....skąd wiesz jak było?
-Miałem sen....tak, po prostu sen.-milczała. Być może uznała, że nie chce wiedzieć więcej. Zamyśliła się. Postanowiłem zabić jakoś czas. Podniosłem w górę niewielki strumień wody i zacząłem nim rysować kształty w powietrzu. 
-Wiem! -wykrzyknęła po chwili. Zrobiła to tak nagle, że podskoczyłem i straciłem koncentrację, a tym samym obrazek, który stworzyłem. 
-Nie strasz mnie więcej..PROSZĘ? -rzuciła mi zawiedzione spojrzenie.
-Zniszczyłam... Och Percy! Dałbyś radę narysować znów to samo? -zamrugałem dwa razy.
-Że co? -ona zwariowała? Malowałem kształty bez celu...
-Proszę... Tylko nie pomiń żadnego szczegółu! -kiwnąłem głową. Zamknąłem oczy i skupiłem się. Gdy je otworzyłem moje ręce były już w trakcie pracy. Powoli powstawał rysunek, a pod nim...słowa. Tekst przepowiedni.
-Niesamowite...-wyszeptała. -Jak ty...?-wzruszyłem ramionami. Naprawdę nie miałem pojęcia co robię! Potem spojrzałem na moje dzieło i...no tak to z całą pewnością nie była moja interpretacja. Były tam trzy postacie bez twarzy, a na piersi każdego z nich, był znak łuku, a na nich trzy różne znaki;kolejno:miecz, fala i piorun. Pod obrazkiem był tekst. 

Gdy na wezwanie
armia demonów z Ziemi powstanie
to tylko jedno ocalić nas może
Syn wojny, pan burzy i władca morza.
I gdy ten co falami steruje
serce pół-demona mieczem przekuje
to przed mężną trójką decyzja stanie
czy Olimp uratować czy też go spalić.
-Ja to zrobiłem??? -kiwnęła głową.
-O Bogowie! Od kiedy tak wariujesz?
-Wariuję? Ja nie... -zastanowiłem się. -W sumie od kiedy razem z Nathanem dotknęliśmy miecza.
-Więc to on...
-On... to znaczy?
-Nie mamy czasu! Musisz ich ostrzec! Nim będzie za późno!
****************************
Myślę, że końcówka mi wyszła xD Kocham trzymać ludzi w niepewności! Następny widzi mi się wzruszający... no ale co z tego wyjdzie to już inna sprawaaa. I pojawi się nowa bohaterka! ^^ (w planach, jeszcze dwie, ale na razie pojawi się jedna ;3)
Kisski ;* A i proszę o komenty <3
*przepowiednia autorstwa mojej koleżanki ;3 Wszystkie prawa zastrzeżone !!!! 

piątek, 27 września 2013

rozdział IX

rozdział IX
oczami Percy'ego:
'...poznaj Nathana-MOJEGO syna'
Nathan demonem? Okej, nie przepadam za nim, ale...nie no bej jaj! Nigdy nie spotkałem demona (chodź wiem, że istnieją!), ale ja i Nathan mamy między sobą jakąś barierę, ścieramy się jak dwa jednakowe bieguny magnesu. Jednocześnie tak różni i identyczni.
-Zostaniesz tu...-rozkazałem Annabeth.
-A ty co?
-Przejdę się do skrzydła medycznego... -spojrzała na mnie, jakby ta odpowiedź nie była dla niej wystarczająca. -Jeśli z George'm jest już w porządku, może...może będzie umiał wytłumaczyć mi to i owo. Dowiemy się co jest grane...
-Nie widzieli się ponad 10 lat! naprawdę sądzisz, że...?
-A mam jakieś wyjście? Chyba, że wolisz zapytać samą Artemidę... przy okazji możesz wspomnieć, że o mało nie zabiliśmy całej trójki.
-Ona, chyba by mnie... -zaczęła wyczuwać sarkazm. -Och, no idź już! Obiecuję, że nie rozniosą domku.
Idąc zastanawiałem się co mam powiedzieć, by pozwolili mi porozmawiać z nim na osobności. To cholernie ważne, żeby na ten moment nikt nie wiedział...nikt poza zamieszanymi w sprawę. 'Chejron, wzywa George'a do siebie!'-nieeee. To miało być wiarygodne. on nigdy nie przysłałby po to mnie! Woli załatwiać sprawy osobiście.
Byłem tak pogrążony, że nie zorientowałem się kiedy przekroczyłem próg skrzydła medycznego. Ocknąłem się dopiero w momencie zderzenia z jakimś urządzeniem.
-Chejron, chce rozmawiać z George'm! -wypaliłem. Wszyscy popatrzyli się na mnie jak na idiotę (na którego z resztą wyglądałem, zaplątany w przezroczyste rurki z urządzenia, w które walnąłem)
-Dobrze. Odprowadzę go tam, gdy skończymy badania. -odpowiedziała jedna z córek Apolla.
-Nie! Znaczy.... bo to ważne, żebym ja go odprowadził. Wiecie...no tak właśnie powiedział Chejron!-Thalia przewróciła oczami. Czuła, że coś kręcę. Wyciągnęła mnie na korytarz.
-Co ty znów kombinujesz? Chcesz zawalczyć z jeszcze jednym? On nie jest w tym najlepszy i...
-Pomóż, proszę!
-Ale...
-Potrzebuję, go! Tu! Teraz! Nie pytaj o szczegóły, kiedyś ci wyjaśnię.
-Ehhh... Czego to ja dla ciebie nie robię! -szybkim krokiem wróciła do reszty. Nie minęło pięć minut, a Geroge wyszedł.
-Chciałeś coś...emmm?
-Percy. -uprzedziłem jego pytanie. -To ważne! Musisz mi powiedzieć co wiesz, a przy okazji przejdziemy się do mojego domku. -przytaknął, lecz nie był chyba w pełni przekonany do mojego pomysłu.
**************
-Naprawdę to wszystko?
-Gdybym wiedział coś jeszcze, powiedziałbym!
-Czuję, że jesteśmy tak blisko!
-Przepraszam, że nie mogę pomóc... -był naprawdę miły, być może najbardziej z nich wszystkich. -Ja prawie ich nie znam. -spuścił głowę. -Matki też... Częściej odwiedzała Lousia niż mnie. -Po części wiedziałem co czuje. Matka go zostawiła. To tak jak ja miałem! Całe życie nie miałem ojca,  aż nagle BUM przyznał się do mnie, ale tylko dla tego, że miał kłopoty i miałem odzyskać ten cholerny piorun.
Artemida, nagle postanowiła przypomnieć mu o tym, że ma braci i najprawdopodobniej wysłać ich na misję.
-Percy... ty, powinieneś coś zobaczyć. -z domku wypadła Annabeth. wszedłem za nią. Pokazała mi książkę. Z dziwnych symboli rozpoznałem jeden....
-Co tutaj robi znak mojego ojca? -zapytałem. Zaczęła mi coś tłumaczyć, ale wyłączyłem się. Przed oczami zatańczyły mi czarne plamki. 
-Percy, kiedy ostatnio spałeś? -zacząłem się zastanawiać. Dwa, trzy dni temu? Wiele czasu spędzałem z Wiktorią nad strumieniem. Tłumaczyła mi wiele nurtujących mnie spraw. Ta informacja, chyba była zbędna, dla Annabeth.
-Ja... powinienem się przespać. -jak powiedziałem, tak zrobiłem.
Mój sen był co najmniej dziwny...
Przyśniła mi sie kobieta z trojgiem dzieci. Jedno z nich wesoło biegało, drugie kurczowo trzymało się sukni matki. Trzecie, było bardzo małe, więc trzymała je na rękach. 
-Nie musisz bać się świata Jonathanie... -szepnęła do chłopca, który chował się za nią. Jego twarz była dziwnie znajoma....jej też. -Weź przykład z Lu...tu nic ci nie grozi. -być może był za mały, żeby wyczuć kłamstwo w glosie matki...ja wyczułem. 
Nagle niebo poczerniało. 
-Artemido...-rozległ się głos z mgły. Jonathan ścisnął rękę bogini.
-Proszę zostaw nas...-dziecko zniknęło z jej rąk, śmiech Lu ucichł. -Co z nimi zrobiłaś?!
-Och, wysłałam ich tam, gdzie tylko ja ich znajdę. -boginka starała się zachować kamienną twarz, lecz nie potrafiła ukryć jak bardzo martwi się o swoje dzieci. Chowała za sobą małego Jonathana, jakby był jedynym co jej pozostało. Chłopiec nie stawiał się, strach opanował go do końca. Oczy świetliste i jaskrawe, takie same włosy, rysy twarzy...młody Nathan. 
-Wiesz czego chcę..-oczy Artemidy  zamknęły się ze spokojem. Otworzyła usta, ale głos przerwał jej:
-Oddaj mi chłopca. -Jonathan jęknął cicho. Miał cztery, góra pięć lat. Musiał bać sie jak dziecko...był dzieckiem.
-Nie możesz odebrać mi syna! -głos zasmiał się. Z mgły wyszła druga Artemida...dosłownie była identyczna. 
-Uciekaj. -szepnęła ta prawdziwa do małego Nathana. Wciąż przerażony, kiwnął głową. Przytulił matkę i zaczął biec. 
Sobowtór zaśmiał się poraz drugi.
-Mogę więcej niż myślisz! -pstryknęła palcami i nagle znalazł się przy niej.
-JONATHAN! -krzyknęła bogini płacząc.
-Już nie... poznaj Nathana-MOJEGO syna. 
Zaczęło dziać się coś dziwnego. Mały chłopiec, zamienił się w Nathana, takiego jakim jest teraz. Obok pojawił się George i Louis.
-Znam cię lepiej niż ty sama... Przegrałaś. -po raz drugi pstryknęła palcami i Artemida zniknęła.
*********************
Jeden z gorszych rozdziałów, no ale jest ;3
Lepiej zakończyć się nie dało. W sumie ten sen wyszedł w tym rozdziale najlepiej, bo tylko to miało tu być ważne. Krótszy  niż zwykle, ale musiałam urwać w dobrym momencie. Inaczej byłby znów zbyt długi xd 
Do następnego<3
*********************

wtorek, 24 września 2013

rozdział VIII

rozdział VIII
'Znak demona'
Był nieprzytomny, ale oddychał. Postanowiliśmy nie mówić nikomu. Dyskretnie przenieść go do domku Percy'ego. Za dużo było niewyjaśnionych spraw, tajemnic, zagadek. Ta wydawała się być najmniej istotna. Ktoś, lub coś, co wypaliło to na ręce Louisa, musiało stać za wszystkim innym. Zatruciem ich demonicznym jadem, za tamtą armią potworów...za porwaniem Nathana!
Domek Posejdona był jedynym pustym domkiem. Percy mógł mieć Lou na oku, przez cały dzień. Postanowiłam zostawić ich i pójść po kilka książek i poszukać w nich poszlak. Sprawca musiał poruszać się szybko i sprawnie. Ani ja, ani Percy nie zauważyliśmy nikogo.
Domek był pusty co bardzo mnie zdziwiło. Zwykle wielu z nas stoi przy mapach, kreśli różne trasy, siedzi przy biurku, czyta rysuje projekty budynków. Nie tym razem. Nie było nikogo, tylko ja i zapełnione półki książek.
-Coś mi tu nie gra... -wyszeptałam do siebie, jednak nie zatrzymało mnie to od sięgnięcia na półkę. Przeszukałam wiele książek, ale nie znalazłam dobrze pasującego opisu.
-Tu musi być coś co mi pomoże... -mój wzrok zatrzymał się na ostatniej książce. Dałabym głowę, że nigdy jej nie widziałam. Wyjęłam ją i delikatnie dotknęłam okładki. Była chłodna i stara, ale inaczej niż inne. Metalowa tabliczka przyczepiona do niej, przedstawiała cztery dziwne symbole-miecz, piorun, łuk i morskie fale. Łuk był na środku, reszta znaków nachodziła na niego, lecz nie stykała się z pozostałymi dwoma.
-Annabeth? -usłyszałam głos za sobą. Odwróciłam się i książka momentalnie wypadła mi z rąk.
-Nathan! -wyglądał okropnie. Posiniaczony, pokaleczony i...podpalony? Oczy jak zwykle miał świecące, lecz wyraźnie ciemniejsze i przeszklone. Jedną ręką trzymał się za bok, a w drugiej trzymał zakrwawiony miecz. Gdy stanęłam przed nim, broń wypadła mu z dłoni i osunął się na mnie. Omal nie upadłam pod jego ciężarem. Jego ciało nagle stało się bezwładne, nie umiał stać o własnych siłach. Posadziłam go na moim łóżku. Zupełnie zapomniałam o książce.
-Nathan, musisz mnie posłuchać. -drżał, jego policzki paliły się żywym ogniem. -czy masz...? -dało się słyszeć śmiechy i kroki. Musieli wrócić, akurat teraz?!
Chwyciłam naszyjnik z biurka. Pomimo, że nie wiedziałam jak się to obsługuje, użyłam go. Wystarczył fakt, że pozwala na teleportację. Nathan pisnął, gdy tylko go dotknęłam. Nie do końca wiem, czy z bólu, czy może bardziej uważał mnie za wroga.
Znaleźliśmy się dokładnie tam, gdzie chciałam, koło domku Posejdona. Postawiłam Nathana, pod ścianą, ale on natychmiast zsunął się po niej i opadł na ziemię. Zapukałam.
-A, to ty! Wejdź! -powitał mnie Percy. Jak to możliwe, że nie zauważył jak bardzo jestem spięta? Zawsze to widział...
-Z Louisem, chyba już w porządku, chociaż nie odezwał się nawet słowem odkąd się obudził. -wskazał na jedno z łóżek. Lou siedział na nim, bez celu wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Miałam nawet wrażenie, jakby był w lekkim transie. Był jednak plus; krew jednorożca zadziałała jak trzeba, rana na jego ręce zniknęła.
-Lou. To ja Annabeth! -nieznacznie uniósł głowę.
-Jestem, winny! Rozumiesz winny! Zabiłem go...zabiłem ich! Gdybym nie zgodził się przyjść tutaj...nikomu nic by się nie stało.
-O czym ty mówisz?! -Gdy zaczął mnie szarpać, zauważyłam, że wypalone litery nie zniknęły. Stawały sie coraz bardziej widoczne z każdym słowem, które wypowiedział.
Percy odciągnął go ode mnie.
-Co to było?! -krzyknął.
-Nie mam pojęcia... -Nagle przypomniałam sobie o Nathanie. Szybkim krokiem wyszłam. Podniosłam go z ziemi i wzięłam pod ramię. Gdy przekroczyłam próg domku, oczy Percy'ego stały się jakby większe.
-Przecież ty...ty jesteś martwy! -rzucił ze zdumieniem.
-Jak widać, niezupełnie. -wyjęłam z kieszeni Nathana, fiolkę z krwią i rzuciłam do Percy'ego.-Zaniesiesz to do punktu medycznego. -Nie musiałam czekać na potwierdzenie. Syn Posejdona wrócił, równie szybko jak wyszedł.
Posadziłam, Nathana na łóżku i okryłam kocem. Dopiero w tedy dotarło do mnie, że na jego nadgarstku  jest coś czego nigdy nie było. Nie chodzi o zadrapania, rany i tym podobne. Był to znak w kształcie, przypominającym słońce. Zaczęłam grzebać w pamięci, byłam pewna, ze już kiedyś widziałam coś podobnego.
-O bogowie... -nagle zrobiło mi się słabo. Percy rzucił wszystko i podtrzymał mnie, abym nie upadła.
-Annabteh, co się stało? -nie powiedziałam nic, nie byłam w stanie. Wskazałam tylko na śpiącego Nathana.
-Percy jego ręka... -początkowo nie wiedział co miałam na myśli, ale gdy się zorientował...
-Znak demona...-wypowiedział te słowa tak ostrożnie, jakby mogły roznieść w pył, cały Nowy Jork. Nigdy jeszcze nie słyszałam w jego głosie tyle powagi. -Sądzisz, że on...?
-Nie wiem, Percy! Ale, jestem pewna, że wcześniej tego nie miał....
************************
Huehuehue^^ Powrót Nathana i już nowe problemy^^ Jak myślicie, Nathan jest demonem? Pozostawiam was w niepewności, do następnego >.< Jestem zuaaa...
**************************

niedziela, 22 września 2013

rozdział VII

rozdział VII
oczami Annabeth:
'Okłamałaś nas, bo chciałaś ratować kogoś kogo ledwo znasz?'

Byłam bliska rozpaczy, lecz nie straciłam umiejętności szybkiej reakcji. Odepchnęłam Louisa, który nie stawiał oporu. Gdy jego ciało zetknęło się z ziemią, jęknął cicho. Percy dźwignął się na rękach, usiłując wstać. Szybko jednak odpuścił. Jakby jakaś siła nie pozwalała oderwać mu się od podłoża. Przeczołgał się w stronę Louisa i poklepał go po ramieniu.
-Nic ci nie jest? -zapytał, gdy Lou otworzył oczy. Było to trochę głupie pytanie, ale odpowiedział uśmiechem.
-Wszystko dobrze. -odpowiedział szybko.
-Dobrze?! -krzyknęłam schylając się nad nimi. -Masz całą rozharataną rękę. Naprawdę nie...?
-Mam wysoki próg bólu. Nie czuję go tak jak inni. -kątem oka spojrzał na ranę i szybko odwrócił wzrok. Rzeczywiście widok nie był zbyt piękny. Percy wygrzebał z kieszeni trochę ambrozji. Za mało jednak na ich dwóch. Sam więc zregenerował siły i pobiegł po pomoc. Zrobiłam to samo. Niby, krzyczał, że mam go nie zostawiać samego i inne takie, ale miałam to gdzieś. Chciałam go ratować, mimo tego co przed chwilą odstawił.
Wpadłam do domku i przeszukałam szafki. Jest! Znalazłam! Została ostatnia dawka. Ile sił w nogach, pobiegłam  z powrotem na miejsce zdarzenia. Nie! Tłum zdążył się zebrać. Nie podam mu tego, przy wszystkich. Nie pozwolą mi. Nie mogą wiedzieć, że to miałam. Nektarem, go nie uleczą. Ma mniej trucizny niż jego brat, lecz przy tak poważnym urazie...zwykłe metody nic nie zdziałają. Mogą próbować całą wieczność. Jeśli się dowiedzą, że mam lek zabiorą mi go. Uratują George'a, ale co z Nathanem? Czy dalej będą chcieli go odnaleźć? Może kiedy dostaną krew, Nathan stanie się zbędny. Obiecałam matce, że nic mu nie będzie. Dotrzymam słowa. Muszę....
Schowałam fiolkę do kieszeni i wmieszałam się w tłum. Trudno było przecisnąć się, ale dałam radę. Uklękłam obok niego. Thalia już tam była i zajmowała się odkażeniem rany.
-Dlaczego nie podasz mu nektaru? -zapytał Percy. Zjawił się tak nagle.
-Nie działa. -odparła bez emocjonalnie, zupełnie jakby los Louisa nic ją nie obchodził.
-Za pierwszym razem działało, prawda?
-Nie mam pojęcia co się stało, ale nie działa! Percy proszę nie zadawaj głupich pytań...
-Ale...
-Skończyłam z tobą rozmawiać! -rzuciła ze złością. Złością nie podobną do Thali... Louis wysłał mu przepraszające spojrzenie.
-Pozwolisz mi zająć się nim? -zapytałam przyjaciółkę. Zerknęła na mnie z nieufnością.
-Jak chcesz. -tak po prostu wstała i tak po prostu odeszła. Ukrywała coś. Znam ją zbyt długo, żeby tego nie czuć. Thalia Grace się zakochała.
**************
Louis spojrzał na mnie spod grzywki. 
-Jesteś pewna, że tak można?
-Tak! Tłumaczyłam ci to przed sekundką! 
-To trochę nie fair... -w jego oczach widziałam jak chętnie oddałby to bratu. Bądź co bądź, George miał mniej czasu, niż mogło się wydawać. 
-Słuchaj. Muszę mieć pewność, że pozwolą mi iść odszukać Nathana. -Louis wydał z siebie dźwięk, przypominający prychnięcie, ale nie byłam pewna, czy nie poprawiał grzywki.
-Nathan jest ZBAWCĄ świata. NIE potrzebuje NICZYJEJ pomocy, gdyż wszystko potrafi zrobić sam. -Zrobił ruch, jak gdyby próbował skrzyżować ręce. Zamiast tego, tylko lekko jęknął i wrócił do poprzedniej pozycji. 
-Nathan jest tylko człowiekiem! -Moje nerwy puściły i siłą przytrzymałam jego ramię. Wylałam zawartość fiolki na ranę. Przez chwilę nic się nie działo.
-Szlag! -co jeśli to nie tak działa? 
-Aaaaa! -Louis skrzywił się. -Cholera boli bardziej niż przed chwilą! -po jego policzku spłynęła łza, a za nią kolejna. Minęła chwila, a na jego koszulce widniały ciemne mokre plamy. Policzki były czerwone i mokre. Czoło gorące.
-Co ja zrobiłam! -poczułam narastający strach. Zabiłam go? Nie, ale na pewno pogorszyłam sytuację. Musiał zauważyć mój niepokój, bo uśmiechnął się przez łzy. Jego oczy były czerwone. Znaczy, zawsze takie są, jest dzieckiem Aresa, ale...tym razem dało się z nich wyczytać ból i przerażenie. Udał, że jest w porządku, jednak cierpiał bardziej chciał pokazać.
-Nie chciałam! Ja.. -uciszył mnie gestem ręki.
-Nie twoja wina...
-Ale czuję się winna!
-Zabiłabyś, albo George'a, albo mnie! Ja tu jestem mniej ważny, względem jego ojca... -Nagle zjawił się Percy. Szybko schowałam fiolkę do kieszeni, jednak on zdążył to zauważyć.
-Annabeth, czy mogę prosić cię na słówko? -coś mówiło mi, że nie po to przyszedł, ale przedmiot, który włożyłam do kieszeni, nagle stał się dla niego najważniejszy. Wstałam i odeszliśmy parę kroków w bok, zostawiając Louisa samego na ziemi. Wciąż zwijał się z bólu.
Percy nic nie powiedział, lecz sięgnął ręką do mojej kieszeni. Zacisnął palce na fiolce, lecz ja nie chciałam pozwolić mu wyjąć dłoni. Przez chwilę się szarpaliśmy. Nie wiem jak to wyglądało dla innych ludzi. Jakby Percy próbował mnie okraść?  Okazał się silniejszy. Wyrwał mi się z przedmiotem w dłoni.
-Ukryłaś to... -zaczął przyglądać się szklanemu naczyniu. -Dlaczego? Co w tym było?
-To już nie istotne...-sięgnęłam po moją własność, ale był szybszy i odsunął się. Prawie upadłam.
-Powiedz mi to teraz, albo pójdę do Chejrona. Wiesz, że możesz mieć kłopoty! -nie wahałam się, jeśli nie powiem jemu, to będę miała problem.
-W tym była krew jednorożca...
-Przez cały czas, miałaś....? Zaraz, jak to.. była?
-Wykorzystałam ją na ranę Louisa.
-Annabeth!
-On, też jest zatruty!
-To jedyny powód?
-Nie myśl, że...
-Chcesz odnaleźć Nathana, prawda? -przestałam z nim walczyć, lecz nie odpowiedziałam. -PRAWDA? -powtórzył krzycząc. Louis obejrzał się w naszą stronę. Percy uśmiechnął się do niego ironicznie.
-Tak! I co z tego?! -Skrzyżowałam ręce na piersi. -Różne rzeczy robi się dla przyjaciół!
-Okłamałaś nas, bo chciałaś ratować kogoś kogo ledwo znasz? Zastanów się, nad tym co robisz...
-Co ja robię?! -przeszła przeze mnie fala złości. To on przecież zachował się jak idiota! Musiał walczyć z Louisem? Nie! Ale zrobił to i o mało nie zginął, a teraz wytyka mi, że robię coś nie tak?!
-Nathan jest skończony... Pogódź się z tym!
-Odwołaj te słowa! -krzyknęłam. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz przerwał mu cichy pisk. W tym samym momencie odwróciliśmy wzrok. Louis leżał nieprzytomny na trawie. Na tej drugiej ręce miał wypalone litery 'To tylko początek końca...'
****************************
Wiem, niedawno dodałam poprzedni i już nowy... Pisałam dwa jednocześnie, tak jest jakoś szybciej.
Staram się kończyć emocjonująco xd Nie wiem, czy mi to wychodzi, ale trudno się mówi ;3
Do następnego<3

piątek, 20 września 2013

rozdział VI

rozdział VI
coś więcej niż honor.

Moje serce o mało nie stanęło, gdy wypowiedziała te słowa. Mierzyłem się z tym dwa razy. I za każdym razem, dana osoba po prostu umierała. Czy George miał dołączyć do grona tych osób?
To ja biegłem przodem. Skąd wiedziałem, dokąd? No, więc nie wiedziałem. Nie miałem pojęcia gdzie niosą mnie nogi. Byłem zbyt pochłonięty myślami. Tym, że mogę stracić ostatnią bliską mi osobę. Znaczy jest tamta rodzina, ale to nie to. Nie pasuję tam. Uciekałem może jakieś...nie wiem nie liczę! Zawsze wracałem, ale...naprawdę nie wiem po co, by za parę dni znów spróbować? Oczywiście matka nie wiedziała o niczym. A oni nie mówili jej, bo nie mieli pojęcia, że ona jest moją matką. Była raczej ciotką, której sytuacja finansowa była gorsza niż Tomlinsonów. Tylko, dlatego nie przekazali mnie w jej ręce.
Jest jeszcze Nathan, ale...nie! On nie jest...to ostatnia osoba do której chciałbym się zwrócić, gdy będę miał problem. Raz gdy uciekłem, był ze mną. On miał dwanaście lat, ja trzynaście. Zostałem sam z Nathanem. Dwa dni błądziliśmy po Nowym Jorku. Nie rozumiałem, dlaczego uciekł z Olimpu. Miał wszystko czego trzeba...miał matkę i ojca, który nie miał problemu z zauważaniem go. Nie chciałem pytać. On sam nie powiedział. Myślałem, że z nim wszystko będzie łatwiejsze. Nie było... Ujmę to tak:Jesteśmy jak ogień i woda. Szybko zaczęliśmy się kłócić, a raczej to ja zaczynałem kłótnie. Jestem dzieckiem Aresa, nic nie poradzę na to, że złość mam we krwi. Wyraźnie nie grało to z łagodnym usposobieniem Nathana. Poszedł swoją drogą, a ja swoją. Razem już dawno byłoby po nas. Może to, wyszłoby lepiej? W każdym razie, zrozumiałem, że mogę liczyć tylko na siebie. A no i, że nienawidzę Nathana.
Tak, więc wpadłem do izby chorych jak petarda. Blondynka ze spokojem, odsunęła jedną z zasłon i wskazała ręką, do centaura.
George siedział na jakimś fotelu i oddychał głęboko, na polecenie badającej go dziewczyny. Szczerze mówiąc, wyobrażałem sobie go leżącego na łóżku, umierającego i tak dalej. W pewnym momencie, zorientowałem się, że on rzeczywiście wygląda na kogoś u kresu życia. Z ilości rozlanego płynu na podłodze, wywnioskowałem, że próbowali uleczyć go tym magicznym napojem, którym uleczyli mnie. Tak. Próbowali... Rany na jego ciele nie zniknęły, a nawet powiedziałbym, że były gorsze. On także miał ślady oparzeń, lecz to był najmniejszy problem.
Dziewczyna podała mu kolejną dawkę czarodziejskiego soczku, ale on tylko pokręcił głową na nie. Wyraźnie miał dość. Jego oczy z błękitnych, przybrały barwę niemal czarną. Coś we mnie pękło. Louis Tomlinson nagle znikł. Pojawił się zwykły Louis. Moje dawno nie używane 'alt-mode'* powróciło. Długo zastanawiałem się, nad tym co powinienem powiedzieć. 'Wszystko ok?'. To w tej sytuacji powiedział bym zwykle. Nie teraz. Wyszedłbym na idiotę i tak dalej.
-Żyjesz Georgey? -zapytałem. Odpowiedział lekkim uśmieszkiem, który szybko znikł. Nie miałem mu tego za złe.
-Jak to się stało, że nektar nie działa?! -zaklęła blondynka.
-W jego żyłach jest trucizna. Nie tylko pogłębia urazy, lecz hamuje działanie leków.
-Nie możecie po prostu pozbyć się tego świństwa?
-To nie takie proste... Nigdy nie miałam do czynienia z tą substancją. Wykonanie odtrutki, może zając miesiące, a nawet lata...-sięgnąłem pamięcią do wydarzeń z przed paru dni:
-Uważaj na siebie i weź to...na sytuacje wyjątkowe. To taka jakby odtrutka...
-Odtrutka na co?
-Będziesz wiedział, kiedy tego użyć. 
Oddałem Nathanowi, swoją szanse. Nie mogłem przewidzieć, że tak się stanie, ale...Jeśli mam mu pomóc, muszę odnaleźć Nathana.
-Słuchajcie. Wiem, co mogłoby pomóc.
-CO?! -wszyscy natychmiast zwrócili się w moją stronę. Cała uwaga, skupiała się na mnie. Uczucie, którego nienawidzę. Jeśli się pomylisz, natychmiast oni to wiedzą.
-Krew jednorożca? -uprzedziła mnie blondynka.
-Skąd wiedziałaś?
-Też o tym pomyślałam, ale....tylko jeden jednorożec posiadał uzdrawiającą krew, a on zginął dawno temu...
-Ale wiem, gdzie to znaleźć, znaczy mniej więcej wiem. Miałem niewielką ilość tego od pewnej półbogini  sprzed jakichś czterech lat. Oddałem Nathanowi, gdy widzieliśmy się praktycznie po raz ostatni i...-przerwałem, widząc wzrok tej dziewczyny utkwiony we mnie ze zdumieniem.
-Ile masz lat? -zapytała
-Prawie 17...
-To znaczy, że cztery lata temu, miałeś....
-13. Tak zgadza się. Ale co to ma...?
-O bogowie! Ty jesteś Louis! To Louis!
-Tak, tak mam na imię. Nie rozumiem tylko...
-Annabeth! Annabeth Chase! To ja dałam ci krew jednorożca. -Nagle, poczułem, że wszystko stało się jasne. Miała te same oczy. ten sam uśmiech...ale nigdy nie pomyślałbym, że to ta sama dziewczyna.
-Dlaczego mu to dałaś?! -zapytała z oburzeniem, ta druga dziewczyna.
-Bo...bo zobaczyłam w nim siebie. Gdy miałam siedem lat, gdy uciekłam. Walczył w tej samej sprawie, więc pomogłam...oddałam coś bardzo ważnego. Muszę przyznać, że wiele razy żałowałam tego. Myślałam w tedy, że być może uratowałam życie temu chłopakowi i liczyłam, że kiedyś jeszcze się spotkamy. Teraz jesteś tu. To znak!
Na chwilę wyłączyłem się z rozmowy. Ona chciała, spotkać mnie po tych czterech latach? To, ja zawsze chciałem ją zobaczyć, jak się zmieniła. Pomogła mi wyjść z opresji, a potem dała krew jednorożca, coś bardzo cennego.
Nagle zjawił się jakiś chłopak. Włosy idealnie ułożone, oczy w idealnym kolorze. Pocałował ją w policzek.
-To co się szykuje? -zapytał rozbawionym tonem. Zaczęło się we mnie rodzić uczucie zazdrości. Za wszelką cenę chciałem być od niego lepszy.
-Percy! Właśnie miałem posłać po ciebie. Zostaniesz wysłany na misje.
-Czyli wybieram, dwoje towarzyszy! Super. Więc, oczywiście Annabeth iiii....-zawahał się. -Nathan? chodź widzę, że go tu z nami nie ma.
-I nie będzie! -dodałem, uprzedzając reakcję innych.-Właśnie jego mamy ratować!
-To, może Clarisse, zechce pójść, albo..
-Ja! Ja pójdę! -krzyknąłem z rozdrażnieniem.
-Louis, jeśli nie chcesz nie musisz iść...-Annabeth, nie pomagała.
-Chodzi o mojego brata!
-Jesteś pewien, że dasz radę? Nigdy się nie szkoliłeś...
-Sprawa jest jasna! Idę ja, Annabeth i Thalia. Nie chce być niegrzeczny, lecz ktoś słaby, byłby tylko problemem. -chłopak wstał i wyszedł. Moje policzki, musiały być czerwone od złości. Wybiegłem za nim.
Dogoniłem go w okolicach areny.
-Czy ktoś niewyszkolony, potrafi walczyć tak?! -krzyknąłem i łapiąc pierwszy lepszy miecz.
-Przestań! -wrzasnęła zdyszana Annabeth.
-Nie! Nikt, nie nazywa Louisa Tomlinsona, słabym! tu chodzi o coś więcej niż o honor! -próbowała mnie zatrzymać, ale nie umiała.
-Zwykle nie lubię, walczyć by udowodnić czyjąś wyższość, ale nie dajesz mi wyboru. -miecz wyrósł w jego ręce, tak nagle, że przez chwilę myślałem, że to mi się wydawało. Był piękny, ze znakiem trójzębu. Widziałem go już gdzieś...chyba u Nathana?
Precy zrobił pierwszy ruch. Annabeth wołała o pomoc, ale ani ja, ani on nie mieliśmy zamiaru tak łatwo przestać.
Nie było łatwo, ale udało mi się go rozbroić i położyć na ziemię. Trzymałem teraz miecz nad jego piersią, gotowy zadać ostatni cios.
-Proszę! Przestańcie! -była bliska płaczu. Każda komórka mojego ciała, była pewna tego co chcę zrobić. Być od niego lepszy. Zamachnąłem się i wykonałem ruch.
**************
*alt-mode -inna odsłona tej samej osoby.
rozdział w sumie o historii Louisa. Co będzie dalej? A tego to ja nie powiem...>.< Muszę dochować tajemniczy.xD
****************


czwartek, 5 września 2013

rozdział V

rozdział V
oczami Louisa:
nowe miejsce.

Obudziło mnie lekkie światło. W pomieszczeniu panował półmrok. Nie było to miejsce, które znałem, lecz wydawało się dziwnie znajome. Usiłowałem zmienić pozycję, ale przeszkodził mi w tym piekielny ból. Zupełnie taki jak po oparzeniu. Obejrzałem dokładnie swoje dłonie, ramiona i ogółem całe ciało i z przerażeniem, mogłem stwierdzić, że mam mnóstwo śladów po ogniu.
W mojej głowie była pustka. Pamiętałem wszystko, do chwili, gdy Nathan postanowił zachować się po bohatersku i sam stawić czoło armii potworów. Potem film się urywał.
Zaciskając zęby wstałem z łóżka i podszedłem do okna. Podniosłem firanki, wyglądając na zewnątrz. Moim oczom ukazał się plac, pełen nastolatków, od dwunastego do mniej więcej dziewiętnastego roku życia. Niektórzy z nich ćwiczyli łucznictwo, inni grali w piłkę, a jeszcze inni usiłowali wyciągnąć niesfornego pegaza ze stajni i zaprzęgnąć go do rydwanu. Każdy miał podobne ubranie-jeansy i pomarańczową koszulkę z napisem 'Obóz Herosów' i rysunkiem pegaza(takiego jak na starych greckich wazach). Potem mój wzrok, przeniósł się na moje ubranie. Porwane spodnie, brak jednego buta i wypalone dziury w bluzce. Nie wyglądałem jak jeden z nich...
-Więc to pewnie jest miejsce o którym mówił Nathan...-szepnąłem do siebie, nieświadomy tego, że ktoś mnie słucha.
-Witaj w Obozie Herosów, synu Aresa...-zrobiłem gwałtowny obrót, co przypłaciłem kolejną falą piekącego bólu, i zobaczyłem brunetkę, opierającą się o kolumnę(na którą jakoś wcześniej nie zwróciłem uwagi).
-Skąd ty...
-...się tu wzięłaś? czy 'skąd wiesz kim jestem?' -dokończyła za mnie.
-Mmmm... Może i jedno i drugie...? -odpowiedziałem, nadal czując się niepewnie. Dziewczyna zaśmiała się.
-Zawsze jest tak samo....
-Tak, to znaczy jak? -sięgnąłem po miecz, lecz dopiero po chwili dotarło do mnie, że oddałem go Nathanowi.
-Uciekają przed potworem, dzieje im się coś złego, a potem żądają odpowiedzi na wszystkie pytania jakie tylko przyjdą im do głowy.... standardowe zachowanie nowych w Obozie. -podeszła do mnie.
-Thalia... Thalia Grace, córka Zeusa. -podała mi rękę, ale ja nie zamierzałem robić tego samego.
-Louis Tomlinson syn Aresa i tej no... Artemidy.
-To nie, aż takie straszne jak się wydaje! -lekko dotknęła ręką mojego ramienia.
-Nie dotykaj mnie! -warknąłem, a w tej samej chwili ból przeszył mnie, od ramienia, aż po nadgarstek. Skrzywiłem się.
-No tak...-powiedziała, jakby było to oczywiste. Na chwilę wyszła za parawan, oddzielający mnie od innych 'pokrzywdzonych'. Usiadłem na łóżku, spuszczając głowę w dół.
-Jeśli tak ma wyglądać mój dom, to ja już chce przejść do momentu umierania...-powiedziałem sam do siebie. Po chwili Thalia wróciła.W jednej ręce trzymała złoty kielich, w drugiej probówkę ze złotawym płynem. Wlała jej zawartość do kielicha i rozmieszała z wodą, po czym podała mi.
-Wypij. Poczujesz się lepiej. -spojrzałem na nią z wrogością. Nie wyglądała na kogoś kto chce mnie otruć, czy coś. Nie w tym rzecz. Po prostu medyczne 'przysmaki', zazwyczaj smakują paskudnie, a efekty ich działania nie są wcale takie 'genialne'. Mimo wszystko wziąłem kielich w ręce. Coś mówiło mi, że jeśli nie wypije tego z własnej woli, to ona zadba, by ktoś wlał mi to do ust na siłę. Wziąłem łyk. Wbrew prozom, okazało się bardzo dobre, wręcz przepyszne. Smakowało sokiem arbuzowym, który piłem zawsze, gdy odwiedzała mnie matka. Na to wspomnienie od wewnątrz, poczułem ciepło, które momentalnie rozeszło się po moim ciele. Wszelkie rany zniknęły, a na pamiątkę w ich miejscu pojawiły się niewielkie blizny. Tthalia zabrała mi kielich.
-Jesteś gotowy, by zobaczyć się z Chejronem.
-Pomyślałaś o tym, że może nie mam na to ochoty? -zapytałem, lecz ona wyraźnie nie oczekiwała mojej zgody. Złapała mnie za rękaw i pociągnęła za sobą.
Po drodze, wszyscy patrzyli się na mnie jak na głupka. Fakt śmiesznie musiało wyglądać, że ktoś mojego wzrostu i postawy jest w z taką łatwością ciągnięty, przez dziewczynę... Jej dłonie były jednak silne, a ruchy zdecydowane. Zupełnie, jakby przewidziała całą tą sytuację i przygotowywała się do niej od dawna.
-Nie stawiaj się...-rzuciła ostro.
-Nawet się nie staram! -rzuciłem jej nienawistne spojrzenie. -Wiesz, że sam potrafię chodzić prawda?
-Dobra! -puściła moją rękę. Po czym dodała sobie szeptem:-ach te dzieci Aresa i ich słaby sarkazm... mógł więcej odziedziczyć po matce. -Chciałem coś powiedzieć, ale ugryzłem się w język. Czułem, że nie chciałbym mieć jej za wroga.
Zaprowadziła mnie do czegoś o nazwie 'Wielki Dom', po czym tak po prostu sobie odeszła. Przez jakiś czas stałem w miejscu, zaczynając się lekko nudzić. Potem usłyszałem podniesione głosy dochodzące z tego budynku.  Ostrożnie wszedłem po schodkach na werandę. Teraz słyszałem wyraźnie.
-Słuchaj, jeden mógł być przypadkiem, ale trzech?! I to może nawet jeszcze nie wszystko!
-Nie unoś się, przyjacielu... Nie musimy bać się niczego, co nie zostało przepowiedziane.
-A jak było z Percy'm? Pojawił się i nagle spokój zniknął... Może coś pominęliśmy, przeoczyliśmy...?
Wyraźnie zbliżali się do drzwi, więc gwałtownie się wyprostowałem i udałem, że nic do mnie nie dotarło.
-Dobrze, potem udam się do naszej wyroczni-wyszli na werandę. Ku mojemu zdziwieniu jeden z nich był w połowie koniem.-i zapytam o....-w tej chwili zauważył mnie. Nie dokończył tamtego zdania, lecz wyraz jego twarzy mówił, że to byłoby dla mnie zbyt niebezpieczne. -Ty musisz być Louis Tomlinson.
-Nie zapomnij o tym ile możemy mieć kłopotów, jeśli...-ciągnął ten drugi.
-Wystarczy! To temat na rozmowę w cztery oczy.
-Jak chcesz Chejronie! Przyjdę tu jutro...-odwrócił się i odszedł.
-Wracając do naszej rozmowy...
-Nie było żadnej rozmowy...-poprawiłem centaura.
-A więc ja zacznijmy! -wskazał stół i parę krzeseł.-Usiądź proszę.
I tak był ode mnie sporo wyższy, a gdy siadłem, było jeszcze gorzej.
-Chciałbym się czegoś od ciebie dowiedzieć... o twoim życiu. Jak często widywałeś matkę i swoich braci... i najważniejsze ile masz lat.
-Ja...-zacząłem z niechęcią. Moje życie było pełne trudności i rzeczy o których nie lubiłem mówić.
-Nie bój się... nie skrzywdzę cię. -wziąłem głęboki oddech i nagle mówienie o przeszłości stało się łatwiejsze:
-Nazywam się Louis William Tomlinson. Mam 17 lat. Moimi rodzicami są Ares i Artemida. Mimo obu boskich rodziców, jestem śmiertelny. -mówiłem, jak z nagranej płyty. -Do rodziny Tomlinsonów trafiłem w wieku siedmiu lat. Moja matka chciała całą nasza trójkę wysłać do śmiertelnych rodzin. Zrobiła to, lecz zatrzymała przy sobie Nathana. Od czasu rozdzielenia, George'a widziałem tylko dwa razy, wliczając w to sprawę wczorajszą. Matka często mnie odwiedzała, razem z Nathanem. Ojciec nigdy. Udawał, że nie istnieję...
-Pamiętasz może dlaczego, Artemida zatrzymała Nathana?
-Nigdy tak do końca nie powiedziała, czemu... tylko coś, że z nią będzie bezpieczny, że jakiś zły gościu go nie dorwie, zanim Nath osiągnie odpowiedni wiek i...
-A gdzie Nathan jest teraz?
-Ja...ja naprawdę nie wiem. Postanowił zatrzymać potwory i... on nie wrócił prawda?
-Nie. -jego twarz, przybrała oblicze zaniepokojenia. -I obawiam się, że spotkało go coś gorszego niż śmierć.
Na werandę wpadła, zdyszana blondynka.
-Chejronie! Stan George'a się pogarsza...
 **********************
I po kolejnym rozdziale. Taki trochę długi i uprzedzam, że teraz większość taka będzie.xD
Proszę o komentowanie;* Bo jak na razie to się nie staracie! A nie ma lepszej motywacji, niż pozytywny komentarz.<3
do następnego<3

poniedziałek, 2 września 2013

rozdział IV

rozdział IV
porwanie.

Nigdy nie myślałem, że będę się bał własnego brata. Ale czego można oczekiwać, żyjąc w mitologicznym świecie?
Stałem przez jakiś czas, nieco zdezorientowany. Mój plan 'na szybko', miał jednak jakiś sens. Pomyślałem o tym, co ja sam przechodziłem, próbując uciekać od przeznaczenia.  George, mógł rzeczywiście mieć teraz kłopoty. Potem przypomniałem sobie o kartce.
-On nic nie napisał... -ścisnąłem papier w dłoniach. Chwilę potem moja ręka była mokra. -Lou, dlaczego mi to utrudniasz...?
Chciałem się zapaść pod ziemię, zniknąć ze świata. Dał mi to, bo chciał mnie spławić. Zastanawia mnie czasem, po czyjej jest stronie.
Znaleźć chłopaka z nadprzyrodzonymi mocami nie jest chyba, trudno. Tak, czy inaczej musiałem spróbować mimo, że nigdy nie widziałem George'a na oczy. Tylko skąd pewność, że jest w Nowym Jorku? Jeśli nie tu to gdzie?
Annabeth! Ona będzie wiedziała co robić dalej. Tylko, że...ona nie wie o jego istnieniu. To jednak jedyna osoba, która będzie w stanie mi pomóc. Poczułem trochę jakby czytała mi w myślach, bo w tym momencie przede mną pojawił się obraz w iryfonie.
-Nathan!
-Annabeth?
-Nie, wiesz.... Tu Zeus, prosił żebyś wracał do domku.... -głos Percy'ego był pełny ironii.
-Ha ha ha... bardzo śmieszne wiesz. To poważna sprawa!
-Och, to już nie można żartować?!
-HALO! Jestem tu...-przerwałem ich idiotyczną kłótnie. -Poważna to znaczy?!
-To jest sprawa na bezpośredni kontakt. Ktoś może cię obserwować.  Powinieneś wrócić do obozu, jeszcze dzisiaj...gdzie jesteś teraz?
-Za obrzeżach Nowego Jorku...
-Jest późno, wątpię żeby udało ci się ominąć smoka, pilnującego runa, jeśli oczywiście...dotrzesz tu żywy. -Po plecach, przebiegł mi dreszcz przerażenia. 'dotrzesz żywy?' W jej głosie, moje szanse wydawały się być równe zeru. -Lepiej, żebyś nie poruszał się po zmroku. Najlepiej znajdź jakieś miejsce na noc. -rzuciłem spojrzenie ku zachodzącemu słońcu. Szybka podróż... Uda się albo nie.
-Nie wierzysz we mnie? -zagwizdałem, a mój kotek natychmiast zjawił się obok.
-Czy ty... kiedyś próbowałeś..?
-Oczywiście, że nie. -odpowiedziałem z pełnią przekonania. -Ale kiedyś muszę tak? To odpowiednia okazja. -rozwiałem obraz, zanim zdążyła zaprotestować.
Pogładziłem Ronie'go po pyszczku.  To co teraz miało nastąpić, zapewne nie tylko dla mnie było dziwne. Gdy podszedłem do jego grzbietu, lekko warknął. Potem jednak spokojnie znosił, mój ciężar. 'To chyba podobne do jazdy konnej' myślałem. 'Jak dobrze, że ja właściwie tylko raz w życiu jechałem na koniu'
-Postaraj się mnie  nie zgubić, słodziaku...-szepnąłem do ucha mojego kota. Nagle poczułem uderzenie powietrza. Cały świat zaczął się rozmywać. Nim się obejrzałem Ronie przebiegł cały Nowy Jork i był już prawie na wzgórzu. W tedy czarny cień zjawił się  znikąd i zwalił go z nóg. Przeleciałem półtora metra po nagrzanej od słońca powierzchni drogi. Mój policzek krwawił. Ronie, leżał na drugim 'brzegu', lecz wydawał się być mniej zraniony niż ja. Nie udało mi się odzyskać pełnej koncentracji, lecz dałbym głowę, że słyszałem cichy krzyk. Z trudem podniosłem się z ziemi i pobiegłem w stronę głosu. Widziałem potwora z pazurami ostrymi jak brzytwy, a pod nim chłopaka, którego noga była uwięziona pod ciężarem drzewa. Nie miałem broni, zacząłem myśleć na poczekaniu i w tedy jak na zawołanie, ktoś z tyłu rzucił mi miecz krzycząc 'Nath! Łap!' Dopiero po chwili dotarło do mnie, że był to Louis. Przeskoczył niczym strzała obok mnie i przebił potwora, który natychmiast stał się tylko kupką pyłu. Chłopak, nadal krzyczał, usiłując uwolnić nogę, co sprawiało mu jeszcze większy ból. Jego twarz, jego oczy...były tak znajome.
-Geogre! -krzyknął Louis, usuwając drzewo. Uklęknął przy nim i przytulił. George, zdawał się płakać, lecz nie wiedziałem,  czy ze szczęścia, bólu, czy przerażenia. Po raz pierwszy, widziałem jak Louis płacze. Coś w sercu mnie zakuło. Czy gdybym to ja był na miejscu George'a, czy Louis okazałby takie same emocje? Czy, może obojętnie przeszedł, ciesząc się w duchu, że nie będzie musiał mnie więcej oglądać.
Dało się słyszeć, przerażający ryk. Potwór, którego zabił Lou nie był jedynym. Ku nam zmierzało ich jeszcze kilka. Zagwizdałem, by przywołać Ronie'go.
-Słodziaku, posłuchaj mnie. Weź tą dwójkę i zaprowadź do obozu.-Louis podniósł George'a z ziemi.
-A co z tobą? -błękitne oczy Geo, przenikały  mnie. Nie mogłem powiedzieć, że też zaraz tam przyjdę, bo szanse na to były niewielkie.
-Zaufajcie mi...-zgodzili się, lecz niechętnie. Louis wsadził George'a na grzbiet Ronie'go, po czym sam wszedł.
-Uważaj na siebie...-były to jedne z nielicznych miłych słów, które od niego usłyszałem. 'Muszę, wrócić'  Uniosłem miecz i rzuciłem się w wir walki. Z początku szło mi nie najgorzej. Nie chwaląc się zabiłem ich całkiem sporo. Lecz, potem zaczęło się ze mną dziać coś złego. Jeden z nich zranił mnie w bok. Ból, przeszył całe moje ciało. Nie byłem pewny co to było, lecz czułem ulatniającą się ze mnie energię. Momentalnie stałem się bezbronny. Nie umiałem nawet utrzymać się na nogach, nie mówiąc już o trzymaniu miecza, a tym bardziej o walce. Upadłem. Ktoś pochylił się nade mną. Nie był potworem, a przynajmniej na to nie wyglądał. Przyjrzał się uważnie mojej pokaleczonej twarzy. Niestety ja nie mogłem zrobić tego samego. Jego, lub jej, twarz przysłaniał czarny kaptur. Postać wstała. Za pomocą gestów, wydała polecenia pozostałym potworom. Chciałem krzyczeć, lecz z moich ust, wydobył się tylko cichy jęk. Nie miałem siły, zrobić tego głośniej. Dźwięki dookoła zaczęły się rozmywać. Świat stał się mieszaniną kolorów. Potem nastała głucha cisza i ciemność.

**********
Leżał sam w ciemnej celi. Początkowo, próbował walczyć z oporem jaki stawiało mu jego własne ciało, lecz zdecydowanie przegrał tę walkę. Poddał się. Za ścianą było jakieś pomieszczenie. Dało się słyszeć głosy. 
-Proszę cię o przysługę a ty przynosisz mi coś takiego?! 
-Ale panie...
-Nie ma ale! To była ważna misja, a ty ją zlekceważyłeś.
-On, może mieć coś, do nas doprowadzi do prawdziwego celu. Poza tym, jeden z tej trójki, jest przecież jakoś cholernie ważny, prawda? Sam, mówiłeś panie...
-I naprawdę uważasz, że to coś jest najważniejsze? On, nawet się nie stawiał....
-Jeden z twoich piesków, zranił go w bok. Chłopak jest tak sparaliżowany, że nie potrafi nawet ruszyć ręką. Szybko sprawności nie odzyska... a nawet jeśli, to będzie przynętą na pozostałą dwójkę.
***********************
Jak się chyba domyślacie, przez parę rozdziałów nie będzie Nathana....;C  Staram się teraz dodać więcej akcji i tak dalej. Ponieważ mam za dużo czasu, to rozdział może przy większym szczęściu, pojawi sie nawet jutro.xd 
do następnego;* i proszę o komentowanie.;3