wtorek, 27 sierpnia 2013

rozdział II

rozdział II

Nathan dostaje 'kotka'.

Gdy się obudziłem, byłem we własnym łóżku. Tak..to było moje łóżko w domku numer trzy-domku Posejdona. ale dlaczego nie pamiętam niczego po rozmowie z duszką wody? Może nic ważnego się nie zdarzyło...i przy tym zostańmy.
Na śniadaniu, każdy patrzył się na mnie jak na jakiegoś intruza...Taaa... Ja sam nie mógłbym wytłumaczyć dlaczego tak na prawdę zaatakowałem Nathana. Czy...ktoś kazał mi?  Nie...wiedziałbym o tym. I jeszcze to co powiedziała mi Wiktoria...Że on jest jakby śmiertelnym bogiem? Mój mózg nie był w stanie nawet przetworzyć faktu, że to jest w ogóle możliwe, a co dopiero myśleć o tym JAK to jest możliwe... No i pozostawał jeszcze fakt, która para mogłaby być jego rodzicami. Sądziłem, że bogowie w pewnym sensie nie pakują się w związki między sobą(znaczy poza tymi w których już byli...) Zaczynałem nawet rozważać opcję, że wszyscy dokoła mnie wkręcają, że znają Nathana, a postanowili tylko wykorzystać fakt, że ja go nie znam, by zrobić sobie ze mnie jaja! I wtedy wszystko zaczęło się komplikować, od momentu gdy jego matka... z resztą łatwiej będzie to opisać:
Zaraz po śniadaniu, postanowiłem sprawdzić co jest z Nathanem, bo kiedy widziałem go po raz ostatni, przy strumieniu nie wyglądał najlepiej. Pomyślałem, że najpewniej znajdę go w 'szpitalu', a razem z nim Annabeth, jak zwykle czule trzymająca jego dłoń. Tam jednak go nie było. 'Fakt  był tu przez noc, ale potem odwiedziła go ta dziwna dziewczyna i on uznał, że czuje się tysiąc razy lepiej! Nie uważając na moje ostrzeżenia, o tym, że taki stan może być chwilowy, wyszedł i tyle go widziałem...' -opowiadał jeden z medyków. 'widziałem go tu wczoraj, ale dzisiaj już nie, jakby rozpłynął się w powietrzu' -mówił drugi. Żadnego śladu-w Wielkim Domu, Chejron odesłał mnie do 'szpitala'(postanowiłem mu nie mówić, że już tam byłem) w domkach nikt nie widział go od wczoraj. Zacząłem intensywnie myśleć, lecz gdzieś w głębi czułem, że on żyje i dalej jest tu...tylko w miejscu gdzie nikt nie myślałby szukać, sam nie wiedziałem skąd, ale to czułem. I w tedy do głowy przyszła mi jedna naprawdę powalona myśl... Przez chwilę moja reakcja była natychmiastowa 'nieeee... Błagam mózgu, jeśli masz więcej takich pomysłów, to najlepiej się nie odzywaj...' Lecz po chwili coś mnie uderzyło. 'A może jednak?'  Pobiegłem ile sił do lasu. Coraz wyraźniej czułem go... Tylko gdzie? Las miał swoją powierzchnię, mogłem więc szukać jak jednego ziarna piasku na kilkukilometrowej plaży.
Szukanie okazało się jednak dużo łatwiejsze niż się wydawało... Zajęło mi kilka minut, coś mówiło mi gdzie mam iść. Nathan siedział nad strumieniem, bawiąc się kropelkami wody, zupełnie jakby były puzzlami. Układał je w różne kształty i napisy, a najdziwniejsze było to, że robił to w powietrzu używając jedynie swoich dłoni. We włosach miał trochę liści, a jego spodnie i koszulka były poplamione na zielono, zupełnie jakby przed sekundą tarzał się w leśnej ściółce.
-Ym? Nathaaan...?  -Podskoczył, jakby przestraszony, a kropelki natychmiast spadły na ziemię. Położył dłonie na ziemi i przymknął oczy, oddychając ciężej. Poczułem lekki wiatr.
-Chciałeś coś? -Zapytał z udawaną powagą.
-Jak ty...
-Widziałeś?? -Przez chwilę w jego twarzy, mogłem odczytać zakłopotanie, tak jakby to co robił było jego prywatną, dla innych śmiertelną, tajemnicą. Potem tylko lekko się uśmiechnął.
-To stara sztuczka...nic więcej...-Głos w mojej głowie, mówił, że 'stara sztuczka' wcale nie była sztuczką, tylko jakąś mocą, którą posiadał Nathan.
-Dobraaa...-Starałem się nie okazać tego, że wierzę mu tylko w góra dwudziestu procentach, bo w końcu nie po to przyszedłem.-Chciałem cię przeprosić za wczoraj i ten...nie bierz sobie do serca mojego zachowania...
-Mówiłem, że nie mam ci tego za złe...
-...a jeśli zechcesz uczciwej walki to podejmę wyzwanie i.... zaraz przepraszam CO?!
-Nie chcę walki, nie chcę twojego...miecza. -Jego spojrzenie zatrzymało się na mojej kieszeni, dokładnie tej w której trzymałem moją długopiso-broń, i mógłbym przysiąc, że miecz poruszył się w niej. -Tak, miecz jest twój i niech tak pozostanie...-Oczy Nathana zabłysły, całkowicie na niebiesko, lecz szybko odzyskały swoją naturalną barwę. Naturalną, to oczywiście przenośnia, bo tęczówki tego herosa, w żadnym stopniu nie były naturalne, były maksymalnie nasycone kolorem oceanu oraz lasu, dając pobudzającą mieszankę; dodatkowo świeciły w ciemności, słabym światłem.
-Coś nie tak? -Zapytałem, odruchowo sięgając ręką do kieszeni.
-Chodzi o to, że kiedy wczoraj razem dotknęliśmy tego miecza ja...
-Padnij!-Przerwałem mu w połowie zdania. Nathan rzucił się na ziemię w ostatniej chwili, uchylając się przed łapami stwora. Lekko podniosłem wzrok, by ocenić sprawę. Przed nami stał ogromny...
-Leopárdali̱...-Oznajmił Nathan z nutą podziwu w głosie. -Jest...jest przepiękny...
-Co?!
-No Lampart! Jesteś herosem, powinieneś rozumieć grecki...
-Moje 'co' znaczyło, bardziej 'Skąd Lampart wziął się tu?!' -Odskoczyłem i wyjąłem miecz. Kot zawarczał tylko, lecz nie cofnął się.-Uciekaj puki możesz!-Wrzasnąłem przekonany, że Nathan jest za mną, ale to było tylko złudzenie. Nie miał broni, a nawet gdyby miał, zapewne nie umiałby jej użyć, a mimo to z uśmiechem szedł w kierunku pewnej śmierci. No tak. Odwaliło mu zupełnie.
-Mówię UCIEKAAAJ! -Krzyknąłem głośniej. Lampart warknął, gdy Nathan wyciągnął rękę w jego stronę szepcząc coś w stylu 'Nie przejmuj się, Percy nie chce zrobić ci krzywdy...'
-Schowaj miecz, proszę....-Rzucił nie odrywając wzroku od zwierzęcia.
-S-schować miecz? Jassneee... Już się pale do tego, żeby położyć się temu czemuś na pożarcie...-Zawarczał głośniej, lecz Nathan wydawał się panować nad sytuacją.
-Spokojnie, kotku... Czuję, że wiesz kim jest moja matka... Jej nie zrobiłbyś krzywdy, więc mnie także.-zwierze przystanęło i spojrzało gniewnie w moją stronę, po czym przysunęło ogromny pysk do dłoni mojego towarzysza, dając mu się dotknąć. Pomimo tego sytuacja była niepewna...
-Odsuń się od tego potwora!! -Lampart skoczyła na mnie, przyciskając do ziemi. Mój miecz odleciał na jakieś pół metra w bok.
-Nie, nie. Zostaw Percy'ego, Ronie... -Kot posłuchał i podszedł do niego, trącając go czubkiem nosa. 
-Ronie?! -Wstałem i otrzepałem ubranie. -Nie możesz nazwać, morderczej kici, Ronie!
-Ja nie... Ale moja matka tak.-Usłyszałem szelest liści za sobą. Odwróciłem się celując bronią, przekonany, że zobaczę kolejne stworzenie, próbujące rozszarpać mnie. Myliłem się. Annabeth i reszta musieli, usłyszeć odgłosy walki.  W tym samym czasie, oślepiło mnie światło...jego źródłem był....był Nathan. Mordercza kicia wyprostowała się, tak jakby właśnie stała przed swoją królową. Nad głową Sykesa był znak, ukazujący łuk i dwie strzały. On sam, był zdezorientowany, gdyż ze strachem spojrzał w górę. Przeleciałem wzrokiem po wszystkich. Oni nie wydawali się jednak zaskoczeni, a najbardziej ci z domku Apollina.
-Apollo? -wyszeptałem w stronę Annabeth.
-N-nie....-na chwilę się zawahała. -To... Artemida...
***********
Ulitowałam się i napisałam ten rozdział ^^ Pomimo tego, że nie było wyznaczonej liczby komentów... Postarajcie sie teraz co?? góra 3!
Zostawie was sobie w niepewności co będzie dalej.;] Powiem tylko, że rozdziały, będą teraz z różnej perspektywy(spoko, za każdym razem podpiszę czyimi oczami jest widziany świat).  Pewnie zauważyliście, że w zakładce bohaterów są postacie, których tu nie ma... Spokojnie pojawią się.;3  Iiii....myślę nad dodaniem bohatera...a konkretniej bohaterki. Szczegóły w następnym rozdziale.;3

sobota, 17 sierpnia 2013

rozdział I

rozdział I :
Jak zostałem pokonany, własną bronią.

*tydzień później*

Nie powiem, że wiele się zmieniło. No  poza tym, że coraz rzadziej widywałem Annabeth, to wszystko pozostało nie zmienione. Nie raz myślałem o tym, jak jedna przypadkowa osoba może wywrócić moje życie do góry nogami. Miałem nadzieję, że ten heros nie namiesza w spokoju o który walczyliśmy tak nie dawno.  
Był piękny letni dzień. Słońce świeciło nad obozem(nie powiem, że to coś nowego). Jak zwykle odbyło się mnóstwo różnych zajęć, a ja mogę się pochwalić, że zostałem instruktorem walki na miecze! Nauczanie młodych herosów, faktycznie daję pewną satysfakcje, ale w tedy zacząłem naprawdę martwić się o Annabeth. Nigdy nie miałem okazji tak w pełni skupić się na niej, gdy sam musiałem unikać ciosów ‘przeciwnika’. Teraz jednak mogłem zaobserwować jej wspaniała strategie i technikę, oraz sposób w jaki posługiwała się bronią. Była jednak(jak na moje oko)bardziej brutalna, bezwzględna…jakby ktoś zmienił jej osobowość.
-Ej, ej! Annabeth! –Mogłem przewidzieć, że będę tego żałował. –Nie każdy jest mistrzem szermierki!-Starałem się brzmieć jak najbardziej dorośle, jednak czułem się jak najgorszy palant. Raz-musiałem być dla niej nie miły, dwa-zaczynałem czuć, że zmieniam się w starą zrzędę. - Powinnaś być łagodniejsza dla…-Annabeth powaliła przeciwnika z domku Hermesa i odwróciła się do mnie.
-Jaki masz problem?! Nie sadze, żeby wrogowie w przyszłości dawali im fory! –Patrzyła na mnie wzrokiem pełnym gniewu. Sam nie wiem co w tedy myślałem, ale moim zachowaniem kierował jeden silny impuls…pocałowałem ją. Upuściła miecz, który z brzdękiem odbił się od kamiennej posadzki areny. Uciekła.

******
-Percy! –Krzyknął ktoś za mną, gdy wychodziłem ze stajni. –Powinieneś coś zobaczyć!-Jeden z braci Hood pociągnął mnie za rękaw do Wielkiego Domu.
-Dobra, teraz możesz mi powiedzieć co jest grane?! –Nie odpowiedział, lecz gestem ręki wskazał jeden z pokoi.  Zajrzałem do środka, przez dziurkę od klucza. Na łóżku leżał tamtej chłopak, a obok niego siedziała Annabeth ściskając dłoń herosa.
-Coś cię martwi? –Chejron położył jej dłoń na ramieniu.
-Minął już tydzień, a on…
-To zwykły heros…kiedy uciekają z domu, rzadko kiedy docierają tu żywi… Nie powinnaś się tym, aż tak przejmować. Gdybyś chciała mieć na sumieniu, każdego kto…
-On nie jest zwykłym herosem…-Wstała zaciskając pięści. –On jest…! Aeeh…-Ponownie zajęła miejsce obok niego.
-Powinnaś odpocząć moja droga… On jest pod dobrą opieką, możesz być spokojna. –Wziął swój łuk. –Dołączysz do reszty na zajęciach? –zapytał, lecz tak jakby to był rozkaz.
-Tak ja tylko…zaraz przyjdę. –Uśmiechnął się, a ona także wymusiła na sobie lekki uśmiech. Jeszcze przez jakieś 5 minut siedziała w ciszy, po czym wstała i ruszyła w stronę drzwi. Zacząłem się zastanawiać jak zniknąć, lub wytłumaczyć jej skąd wziąłem się w Wielkim Domu, akurat pod tymi drzwiami. W tym samym momencie, nasz tajemniczy półbóg odzyskał świadomość i złapał ją za rękę. Poczułem dreszcz na całym ciele. On tak nagle…
-Nathan! Wszystko w porządku? –Zapytała z troską w głosie.
-Skąd…skąd znasz moje imię? –On, tak jak i ja zdawał się być niezorientowany w sytuacji w której właśnie się znalazł.
-Twoja zawieszka… -Wskazała na łańcuszek z dużym spiżowym ‘N’, leżący na szafce.
-A gdzie jestem? –Zaczął nerwowo rozglądać się po pokoju.
-Jesteś bezpieczny…-W jej głosie dostrzegłem to samo co kilka lat temu, gdy ja byłem tu pierwszy raz.-Twoja matka kazała mi…-Jego oczy zaszły łzami. Podniósł się na rękach i usiadł. Wyglądał już dużo lepiej niż kiedy widziałem go po raz pierwszy.  Część ran i siniaków zniknęła z jego skóry, jednak niektóre z nich przerodziły się w blizny, na zawsze szpecące.
-Nic mnie nie obchodzi to czego oczekuje moja matka… nie zamierzała o mnie walczyć, wiec niech nie udaje, że chce mnie bronić… -Otarł łzę z policzka.
-Ona cię kocha! Musisz uwierzyć…Lecz przeciwko Zeusowi nie miała szans!
-Ona…ona nawet nie próbowała…
-Percy…Powinniśmy już iść. Chejron może się wkurzyć, że spóźniliśmy się na lekcje łucznictwa.
-Pewnie masz racje…-Uznałem to za najlepsze wyjście. I tak miałem już z nią na pieńku, a gdyby wiedziała, że słyszałem wszystko… Powiedzmy, że nie byłoby to coś co chciałbym przeżyć…

****
-Percy! –Nie wiedziałem jakim cudem Annabeth dotarła na arenę przede mną, ale  była taka sama jak przed tygodniem. Podbiegła do mnie i pocałowała, rzucając mi się w ramiona.
-Zrobiłaś to…-Nie sądziłem, że kiedykolwiek znów to zrobi. Tak jak w tedy po bitwie, lub w wulkanie, gdy myślała, że już nie wrócę…
-Dziwisz się, glonomużdżku?
-Jesteś podejrzanie szczęśliwa…knujesz coś?
-Dlaczego uważasz…?-Odsunęła się ode mnie i przygryzła wargę. –Nie mogę, być szczęśliwa, od tak?
-Możesz, tylko ja mówię, że…
-Daruj sobie, proszę…
-Cześć wszystkim…-Rozmowy natychmiast ucichły. Uwaga wszystkich obozowiczów, nagle skupiła się jednym punkcie, a stał tam Nathan. W pierwszej chwili nie poznałem go. Miał na sobie całkiem nowe ubranie i czapkę(tak, miał czapkę, nie hełm), a jego oczy znów płonęły jasnym światłem.-Mogę się dołączyć?
-Oczywiście! –Oznajmił Chejron, podając mu łuk i strzały. –Pokaż co potrafisz, młody bohaterze…
Chłopak stanął na początku areny, przed pierwszą tarczą. Nie czekał długo, nie mierzył i tak dalej, lecz na start ustrzelił sam środek. To samo zrobił przy pozostałych, za każdym razem jego strzał był perfekcyjny.
-Gdzie on się tego nauczył?! –Zanim się zorientowałem krzyk wydobył się ze mnie.
-Wyjątkowo się z tobą zgadzam Jackson…-Tak, to dziwne uczucie, bo zgodziła się ze mną sama Clarisse.-Czegoś takiego nie pokazują w szkole dla śmiertelników! Dzieciak jest podejrzany…
-Ja uważam, że Sykes ma po prostu wrodzony talent! Wielu z was, potrafi przecież strzelać, więc no… Po co od razu robić jakąś wielką aferę… Chejronie, chciałbym zamienić z tobą słówko. –Skinął głową i poszedł za Dionizosem. Annabeth podeszła do Nathana. Odruchowo poszedłem za nią, żeby no…pilnować jej.
-Nathan! Zastanawiam się… Zechciałbyś być w naszej drużynie podczas bitwy o sztandar?-Coś mnie uderzyło. Mnie poprosiła dokładnie o to samo, gdy odkryłem swoje genialne moce.
-Ja? Pewnie! Tylko…Co to bitwa o sztandar?
-Percy ci wytłumaczy, pokaże zasady, oraz miejsce…-Przerwała, gdyż najwyraźniej zrozumiała, że ja i on w pewnym sensie się nie znamy.
-Percy Jackson! Słyszałem o tobie…-Mrugnął do Annabeth. –Nathan…Nathan Sykes…-Podał mi rękę, lecz ja nie miałem najmniejszego zamiaru odwzajemnić gestu.  Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim, ale gdy on cofnął swoją dłoń, poczułem ukłucie w sercu.-Rozumiem…-Wywrócił oczami i zwrócił się do niej:-Może ty pokażesz mi wszystko…?
-Ja? –Wydała zaskoczoną, choć błysk w jej oczach, mówił co innego.-Znaczy…Emm…Percy?-Spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem. Ona, potrzebowała mojej opinii?! Niby dlaczego? Jest dorosła, może sama podejmować decyzje… Jednak przez te parę lat nauczyłem się, że prawie nikomu nie można ufać. Nathan wydawał się być…no jak dla mnie nie był kimś komu powinienem ufać.
-Nie miałaś, czasem pomagać reszcie swojego rodzeństwa w opracowywaniu strategii?
-Myślę, że poradzą  sobie sami…
-A ja i tak uważam, że przyda im się twoja mądra głowa Annabeth… Thalia, chętnie pokaże Nathanowi zasady.

****
Pod wieczór wszyscy obozowicze zebrali się przy granicy lasu. Muszę przyznać, że ta gra była dla mnie przyjemnością, ale tym razem nie miałem na to zbytniej ochoty. Mieliśmy podzielić się po połowie zawodników. Annabeth wydawała się być dumna z tego, że zwinęła Nathana innym z przed nosa. W sumie pomijając fakt, że nie darzę go zbytnia sympatią, to ma takiego cela, że nawet mnie byłoby szkoda nie poprosić go o małą ‘współpracę’. Układało się całkiem dobrze, do czasu gdy okazało się, że o mnie zapomnieli. Utknąłem w tej nieco gorszej drużynie. Jak ona mogła o mnie zapomnieć?! Pomyślałem jednak, że jak dobrze się postaram udowodnię swoją wyższość nad Nathanem. Czy do końca chodziło tylko o pokazanie mojej odwagi i sprytu, czy bardziej o wytknięcie Annabeth tego, że wolała mieć w teamie jego, Clarisse, Thalie i praktycznie wszystkich najlepszych wojowników i strategów, zamiast swojego kochanego Percy’ego, który już nie raz ratował ją z opresji…ja sam już nie wiem, lecz byłem najnormalniej wściekły!
Dostało mi się być wodzem drużyny. Ustawiłem cześć herosów jako obronę sztandaru(który zwyczajowo umieściliśmy na szczycie Pięści Zeusa), pozostałych podzieliłem na pół i wysłałem na prawo i lewo, podczas gdy ja miałem iść prosto i zdobyć flagę drużyny przeciwnej. Już miałem minąć strumyk gdy:
-Stój i powoli się odwróć! –Zrobiłem co kazał, jednocześnie zaciskając dłoń na moim mieczu. Za mną stał Nathan z napiętym łukiem i w pełnej zbroi. –Jeśli przekroczysz granicę, będę musiał cię zabić. –Celował w moje serce. Zauważyłem jednak, że nie ma przy sobie innej broni…gdyby udało mi się jakoś pozbyć…
-Chyba śnisz! –Wykonałem ruch, lecz on uniknął mojego ciosu. Coś to jednak dało, bo trafiłem jego łuk, który pod siłą uderzenia znalazł się parę dobrych metrów od nas. Nie byłem w stanie określić, dlaczego nie rozpadł się i tak dalej, ale liczyło się to, że mój przeciwnik został bez broni. Nie ukrywam, ze byłem z siebie dumny do momentu, gdy Clarisse śmignęła między nami ze sztandarem mojej drużyny. Zakląłem po cichu, a że stałem po kostki w wodzie, rozpierała mnie energia. Nie obchodziło mnie to, ze już koniec gry. Wygrałbym, gdyby nie on! Emocje wzięły górę i zaatakowałem go.
-PERCY! –Krzyczała Annabeth, lecz ktoś złapał ją zanim zdążyła znaleźć się przy mnie. Chłopak nie miał broni, co dało mi ogromną przewagę. Pchnąłem go do tyłu tak, że z  pluskiem wylądował w wodzie. W jego dużych oczach widziałem strach. Skupiłem całą swoją moc i uderzyłem w niego falą. Zamknął oczy i wyciągnął ręce przed siebie. Nie mam pojęcia jak to zrobił, ale strumień odbił się i uderzył(z mniejszą siłą) we  mnie. Zakrztusiłem się wodą…JA! Syn Posejdona! W mojej głowie było jedno pytanie ‘JAK ON TO…?!’
-Okej…Wygrałeś! –Rzuciłem miecz. Nathan wstał, nie był mokry. Podniósł moją broń i podał mi ją.
-Ty…Upuściłeś miecz.
-Wygrałeś! Dlaczego mi to oddajesz?
-Nie wygrałem…Broniłem się. Weź to i po prostu daj spokój…Ja nie…Ja nie mam ci tego za złe…-Znów poczułem ukłucie w sercu i mimowolnie wyciągnąłem rękę po miecz. Gdy dotknąłem jego rękojeści, poczułem przepływ energii i kopnięcie prądu. I ja i Nathan odskoczyliśmy w tym samym momencie upuszczając go.
-Poczułeś..? –Zapytałem niepewnie.
-Tak…-Przytaknął.
-Wszystko z tobą w porządku? –Annabeth podbiegła do nas. Jego oddech był płytki i ciężki.
-Tak, ja tylko…-Potrząsnął głową jakby próbował pozbyć się czegoś co właśnie miał przed oczami.
-Nie odzyskałeś pełnej siły Nath…-Podtrzymała go, gdy osunął się na ziemię, po czym zwróciła się do mnie:-Percy! Co ci odbiło?! –Nie odpowiedziałem. Po chwili zjawił się Chejron, który wziął Nathana na swój grzbiet.
-Annabeth, możemy porozmawiać?
-Tak, muszę tylko uzgodnić coś z Percy’m…
-A więc za 15 minut w Wielkim Domu. –Odgalopował w stronę serca obozu.
-Odpowiesz mi na moje pytanie?!
-Annabeth! Ty coś wiesz…I nie mówisz mi całej prawdy. Wiesz kim on jest, wiesz jak sprawił, że mój własny atak zwrócił się przeciw mnie! Powiesz mi o co w tym chodzi?!
-Nie!
-Okej, więc możesz zacząć od… zaraz… nie?!
-Percy, nie mogę… przysięgałam, że nikt się nie dowie…Nie ode mnie. Przepraszam…-Pocałowała mnie w policzek i szybkim krokiem odeszła. Zostałem więc sam. Nie wiem czemu, ale wyjąłem z kieszeni monetę.
-Chciałbym…chciałbym wiedzieć, kim jest Nathan…-Zamknąłem oczy i wrzuciłem ją w wody strumyka.  Nic się nie działo, więc usiadłem na trawie i zacząłem wrzucać kamyczki.
-Ał! –Usłyszałem dziewczęcy głos, co było tym dziwniejsze, że byłem sam. –Jak ty byś się czuł gdyby ktoś obrzucił cię kamieniami bez najmniejszego powodu?! –Jeden z moich kamieni odbił się od tafli wody i skierował się w moją stronę.
-Kim jesteś?! –Podniosłem miecz z ziemi.
-Jestem tu, bo wypowiedziałeś życzenie! –Z wody wynurzyła się dziewczyna.-Ale…Nie zamierzam ci pomagać, jeśli będziesz tym we mnie celować! –Schowałem miecz. Wodna postać złożyła ręce i rozbłysła jasnym światłem.
-Bóg przez matkę swoją kochany,
Przez Boga bogów wyklęty i niechciany,
Dar nieśmiertelny mu odebrany,
By mógł bezpiecznie obozu przekroczyć bramy…-Rozpłynęła się.
-Zaraz! Co to znaczy?!
-Znaczy to tyle, że jeszcze nie czas… Kiedyś ci to wszystko wyjaśnię… Tylko jeszcze nie teraz…-Jej delikatne palce przesunęły po moim policzku. Jestem Wiktoria… Duch rzek i jezior...
---------------
No, to po pierwszym rozdziale... Czekam na opinie ^ ^
4 komentarze=następny rozdział. Chociaż nie wiem kiedy napisze, muszę nadrobić moje pozostałe blogi;3

niedziela, 11 sierpnia 2013

prolog;3

Prolog:
'Tajemniczy  heros'

Szedł przed siebie. Jego nogi stawiały opór podobnie jak reszta ciała, lecz całą swoją siłą starał się to przezwyciężyć. Miał podrapaną twarz, podarte ubrania, rany na całym ciele, a z niektórych jeszcze do tej pory sączyła się krew. Brnął przez ciemność, czując ból za każdym stawionym krokiem. Nie wiedział dokąd miał się udać, gdzie znaleźć bezpieczne schronienie... Co kazało mu iść w stronę Obozu Herosów? Czysty przypadek...Czy może intuicja odziedziczona po matce?

******
 
Nigdy dotąd nie sądziłem, że będę cieszył się na cokolwiek  związanego z moimi 16 urodzinami. A jednak. Może i spóźnione jakieś dwa, trzy tygodnie, ale moja wymarzone. Pierwszy raz miałem świętować moje urodziny z tymi, których znam, na obozie. Tylko tym razem bez mojej mamy... Czułem się nieco źle z tym, że z nią nie będę miał okazji zobaczyć się z nią tego lata...ani już nigdy więcej. Tak, postanowiłem zostać tu na stałe. 
Była noc. Początkowo piękna i ciepła, lecz szybko zniszczyła ją zła pogoda. Nie miało to znaczenia, skoro i tak chcieliśmy zrobić wszystko w środku.
Jakos przebrnąłem, przez falę uścisków i życzeń(których szczerze nienawidzę). No tak serio, to nie było źle, poza tym, że czekałem na tę szczególne-życzenia od Annabeth. Jej jednak wcale nie zauważyłem na sali.
Długo szukałem, zanim zorientowałem się, że to może sprowadzić na mnie kłopoty. Słyszałem rozmowę za drzwiami. Jej głos był tak charakterystyczny, że niemal nie dało się go z nikim pomylić. Początkowo nie wiedziałem co jest tak ważne, że musiała z tym kimś porozmawiać natychmiast, a nie na przykład...no nie wiem...po tym jak ze mną zatańczy? Poznałem, tę drugą osobę. Atena....Annabeth rozmawiała ze swoją matką.
-... i znajdziesz go. -Głos bogini był pełny opanowania, ale czuć było w nim lekki niepokój.
-Tak matko.
-...doprowadzisz do obozu.
-Tak matko.-Odpowiadała za każdym razem z pełnią przekonania, lecz nie tak jak w chwilach gdy szla na misję, lub wiedziała, że chce czegoś konkretnego...To było tak jakby wiedziała, że nie ma wyboru, bo zadania powierzonego jej przez matkę nie mogła odrzucić.
-...i będziesz chronić na wszelką cenę. Nie dopuścisz, by to kim jest wyszło na jaw.
-Tak matko.
-Przyrzeknij mi, że zatrzymasz to dla siebie, że od ciebie nikt się nie dowie.
-Przyrzekam! A teraz jeśli mogę...
-Pytaj o co chcesz moje dziecko.
-Dlaczego powierzasz to właśnie mnie? Myślisz, że dam radę?
-Jesteś moim najodważniejszym dzieckiem Annabeth... Nie powierzyłabym ci tego zadania, gdybym nie była pewna, że jesteś odpowiednia do jego wykonania.
-Percy! -Poczułem dłoń na moim ramieniu i podskoczyłem. -Dlaczego nie tańczysz? To w pewnym sensie.. twój dzień no nie? -Moim oczom ukazała się Thalia. Odetchnąłem, widząc jej twarz.
-Ach... No tak. Bo ja tylko....-Sam nie wiedziałem co  mam jej powiedzieć. Ona jakby czutała mi w myślach.
-To nie mów, tylko chodź! -Pociągnęła mnie za rękę na środek parkietu. Miałem wrażenie, jakby każdy obecny heros patrzył się na mnie i Thalię. Po chwili na sali, pojawiła się Annabeth. Starałem się nie zwracać na nią uwagi. Ona zbyt często wiedziała o tym, że wiem za dużo i myślałem, że tym razem też tak będzie.
Tańczyłem, starając się ignorować otoczenie. I w tedy zaczął się wolny kawałek. Odruchowo przybliżyłem się do Thalii, zapominając nawet o fakcie, że jest łowczynią i w świetle prawa Artemidy ten...no nie powinna w ogóle ze mną tańczyć, a co dopiero tak blisko. Nie miała z tym problemu. Kątem oka spojrzałem na Annabeth, która siedziała na ławeczce ze smutkiem malującym się jej na twarzy a w dłoniach obracała złotą drachmę. Nie bardzo wiedziałem, czy ten nastrój, byl spowodowany zadaniem, czy tym, że chciała być teraz na miejscu córki Zeusa. Usiłowałem sobie wmówić, że to przez to misje.
Na zewnątrz padał deszcz i waliły pioruny. Było to dość dziwne, zwłaszcza, że tu zawsze jest pogoda. Przez chwilę miałem wrażenie, jakby za oknem przemknął cień człowieka. śmiertelnik nie mógł przejść bariery. Przejrzałem wszystkich wokół. Nikogo nie brakowało. Co więc widziałem? Może mam coś nie ten teges z rejestrowaniem obrazów?  Chwilę później, znów zobaczyłem cień przemykający się w ciemności.
-Thalia! Widziałaś to?!
-Co takiego?
-No tam za oknem! -Wszyscy patrzyli na mnie jak na wariata. Powiem, tylko, że przywykłem.
-Percy zwariował.-Rzucił ktoś z dzieci Aresa. Oni nigdy nie tracili okazji, żeby mi dogryzać.
-Naprawdę, przysiągłbym, że coś widziałem!
-Potwory nie mogłyby przeniknąć granic obozu....Więc jak myślisz co takiego mogłeś tam zobaczyć co?! Pewnie gałązkę drzewa stukającą o szybę... jest niemały wiatr...-Uznałem, że...że może mają rację. Że mam już paranoję czy coś, lecz w tedy strzelił piorun i zgasły wszystkie światła. Dało się słyszeć lekkie pukanie do  drzwi, jakby ten kto to robił nie miał dostatecznie dużo siły nawet na tak prostą czynność. Nikt z nas nie odważył się podejść i otworzyć. Nikt z wyjątkiem Annabeth. W drzwiach stał ociekający wodą chłopak. Był mniej więcej mojego wzrostu z brązowymi włosami. Z jego ubrania zostały tylko strzępki, a jego ciało było pokaleczone i posiniaczone niemalże na każdym centymetrze. Jego niebiesko-zielone oczy świeciły w ciemności niczym neon, reklamowy kasyna. Wyglądały jak zalany wodą las. Nikt z nas nigdy go nie znał, nigdy nie widział, ale jedno było pewne-był herosem. Wymienialiśmy nerwowe spojrzenia. Córka Ateny stała naprzeciw tajemniczego herosa w osłupieniu.
-Znalazłam go matko....-Powiedziała półszeptem, wpatrując się w jego mieniące się tęczówki. Praktycznie w tej samej sekundzie on, padł na ziemię, pozbawiając nas jedynego źródła światła-blasku jego oczu.

---------------------
Taki se prolog ;3 Ja jestem z niego zadowolona, chociaż to długie jak na prolog xD Czekam na opinie ^ ^