czwartek, 31 października 2013

rozdział XIII

rozdział XIII
oczami Thalii:
'Chrzanić zasady...'
Wstałam bardzo wcześnie. Nie mogłam zasnąć..może to i lepiej, ale wciąż o nim myślałam. Dobrze zrobiłam pozwalając Percy'emu go zabrać?
Na zegarku była już 7:00. Nie opłacało mi się dłużej leżeć w łóżku bez celu.
W jadalni byłam sama, ale czego się spodziewać...nawet herosi mogą być śpiochami. Na stoliku Artemidy, rozłożyłam papier i zabrałam się za rysowanie planu nowych domków. Nie jestem w tym dobra...Dlaczego wybrali mnie? Nie mam pojęcia...
W tedy usiadł naprzeciw mnie.
-Zamień marmur na granit....to da lepszy efekt.-jego głos sprawił, że ołówek wypadł z mojej dłoni. Lekko podniosłam wzrok. George.
-Może masz rację..-powiedziałam, klnąc w duchu. Starałam się nie patrzeć na niego...może sobie pójdzie?
-Coś cię gryzie? -zapytał, zupełnie jakby czytał w moich myślach. Ten chłopak coraz bardziej mnie zaskakuje. Przecież jeszcze wczoraj był umierający, a dziś jest jak gdyby nigdy nic.
-Skąd ty...?
-Annabeth mówiła, że się martwi. Zna cię jak nikt inny i...
-Mam gdzieś to co mówiła Annabeth! Nic się nie dzieje uwierz mi... -powiedziałam to głosem pełnym nerwów. To chyba bardziej utwierdziło go w przekonaniu, niż zbiło z tropu. Otworzył usta, lecz w tej samej chwili do jadalni zaczęli wchodzić herosi. Zaklął bezgłośnie.
-Nie powinieneś iść do stolika..? -uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nie wiem nic o jego boskich rodzicach.
-Syn Artemidy! Wybacz śliczna, ale mam prawo tu siedzieć... -czy on właśnie nazwał mnie śliczną??
Nigdzie Annabeth, Percy'ego, czy nawet Nathana. Rozumiem ważniejsze sprawy, ale potrzebowałam choć jednego z nich, by mnie wybawił, zanim powiem coś głupiego.
-Tak zapomniałam...-uśmiechnął się i zaczął składać kartki z moim planem.
-Tym zajmiemy się później.
-Zajmiemy? MY?
-Jeśli tylko chcesz to..
-Tak! -krzyknęłam, zanim zdążyłam pomyśleć. Chciałam, czy nie zgodziłam się. Odpowiedział uśmiechem.
*******************
Siedziałam nad jeziorem znów z głową w planach, lecz nie sama. Dotrzymał słowa...na moje nieszczęście.
-Tooo...został nam ostatni domek tak? -zapytał, gdy odłożyłam plany na bok.
-Tak, ten będzie chyba ostatni... Nie rozumiem, dlaczego nie zlecili tego Annabeth? Albo nawet innemu dziecku Ateny.. -w tedy zawiał wiatr. Okropnie silny. Porwał wszystkie kartki i wrzuciłby je do jeziora, gdyby George nie skoczył za nimi. Tak, też się napracował, może chciał ochronić swoją pracę...
Nie wydało mi się dziwne to, że potrafił utrzymać się w powietrzu, byłam pod wrażeniem tego. Gdy złapał projekty, z hukiem upadł na ziemię. Jednak wstał i zachowywał się jakby nic się nie stało.
-Dziękuję! -krzyknęłam. -Naprawdę ci dziękuję...-dodałam już ciszej, orientując się, że go zgniatam.
-Nie ma za co...-odpowiedział, pocierając ręką czerwony policzek, który krwawił. -Następnym razem, jak zechcesz mi podziękować..proszę nie przytulaj mnie.
Mój naszyjnik z kości smoka zrobił mu ranę na policzku.
-Bogowie przepraszam! -przyłożyłam do zadrapania chusteczkę zamoczoną w nektarze. On zaczął się odsuwać.
-Nie trzeba...naprawdę. -mówił w połowie chichocząc. Był taki słodki, kiedy się śmiał. Jego błękitne oczy świeciły w blasku słońca. Jedna sekunda...pocałunek i głucha cisza. Wpatrywał się we mnie zaskoczony tym gestem, a ja naprawdę nie wiedziałam co powiedzieć...przeprosić? Thalia! Ogarnij się dziewczyno! Jesteś łowczynią...zadzierasz nie tylko ze świętym prawem, ale też z jego matką. 

-Thalia...-odezwał się pierwszy. Jego usta lekko drgały, oczy były pełne podniecenia. 
-Nie! To się nigdy nie zdarzyło rozumiesz?! Zapomnij...proszę...-to ostatnie wypowiedziałam już ze łzami. On dalej stał w miejscu, lecz ja uciekłam. nie miałam zamiaru czekać na jego reakcję. Chciał złapać mnie za rękę, zatrzymać? Być może...dostrzegłam tylko lekki ruch, ale pomyślał o tym zbyt późno. 
Chciałam porozmawiać o tym z Annabeth, ale miała ważniejsze sprawy. Nathan wdał się w bójkę z córką Hekate i wylądował w skrzydle medycznym. Musiała być przy nim, nie mogłam mieć jej tego za złe. 
Zatrzymałam się przed domkiem Zeusa, mojego ojca. Weszłam do środka i zsunęłam się po ścianie,  zaczęłam płakać. 'Opóźniłaś Wielką Przepowiednię, myślałaś, że tak będzie lepiej...że chłopcy ci nie potrzebni. Nagle zjawia się on i psuje wszystko...' 
Drzwi się otworzyły. Znów on! Mówiłam mu, że ma zapomnieć! 
-Czego chcesz?! -krzyknęłam z niewiarygodną siłą. Rozpacz potrafiła dodać mi odwagi. 
-Chcę porozmawiać! -odpowiedział tym samym tonem. Podał mi rękę i pomógł wstać z podłogi. 
-Nie mamy o czym rozmawiać...
-Uwierz, że mamy...
-Tak! Podobasz mi się. Nie! Nie mogę być z tobą... Kwestia zasad. Jestem łowczynią, nie mogę mieć chło..-uciszył mnie pocałunkiem. 
-George! Co ty robisz?!
-Chrzanić zasady...-pchnął mnie i przyparł do ściany. Nie miałam szans protestować, ale nawet nie chciałam. Czułam wzbierające we mnie fale ciepła. Uległam mu. Szybko pozbyłam się jego bluzki, on zsunął moją z ramienia i przez domek przetoczył się grzmot. 
-Thalio Grace. Złamałaś święte prawo łowczyń Artemidy, jak również wystąpiłaś przeciw swojemu ojcu, podejmując współżycie z twoim bratem przyrodnim... 
-Zaraz...jesteś synem Zeusa?! -zapytałam i pełna gniewu odepchnęłam go od siebie. Nie zdążył odpowiedzieć. 
-Musisz zapłacić za to co zrobiłaś... 
********************************
Końcówka zboczona...tak wiem^^ Ale tak miało być xD
Teraz staram się pokazać kto w kim się zakochał i tak dalej... Dlatego mniej jest akcji, więcej romansu. Przepraaaszaaam <3
Proszę o komentarze ;*


 

wtorek, 29 października 2013

rozdzial XII

rozdział XII
'Pamiętaj, że cię kocham...Jonathanie...'
Ból...potworny, piekący...jakby ktoś rozrywał moje ciało na strzępy. Potem ciemność, cisza...pustka. Czarno przed oczami, nie wiesz czy przed sobą masz drogę, czy przepaść. Boisz się zrobić krok, by się przekonać...nie wiesz gdzie jesteś, ani jak stąd wyjść. No i nie możesz stać.
Przez chwilę zacząłem sądzić, że naprawdę ktoś odebrał mi nogi. Nie. Były na miejscu, ale tak jakbym nie miał w nich czucia...jakby nie były moje. Pierwsza próba wstania. Ból przeszywający całe ciało, rozkazał mi pozostać na ziemi bez ruchu. Słychać było tylko mój ciężki oddech i łzy skapujące na podłoże. Poczułem dłoń na moim ramieniu. Nade mną stała moja matka...
-Jonathan...
-Co ty..? Jestem Nathan, przecież to wiesz...
-Ach, no tak... Przepraszam za to co zrobiłam. To przeze mnie wpadłeś pod samochód. -moja własna matka, przyczyniła się do mojej śmierci?! To chyba naprawdę jest chore.. Ale chwila, skoro umarłem to dlaczego czuję ból?? A może nie...
-Czy ja umarłem? I gdzie jestem?
-Nie umarłeś...jeszcze. śnisz nieskończony sen i tylko ja mogę zdecydować kiedy się obudzisz.
-Więc zrób to! Teraz! Po co to wszystko?! Miałem iść do ciebie...-jej usta zadrżały. Chciała ukryć smutek?
-To był jedyny sposób, żeby cię powstrzymać...żebyś nie wrócił do niej.
-Niej? Mówisz o sobie! Zabiłaś mnie, żebym nie wrócił?!
-To nie ja...ja cię straciłam. Miałeś sześć lat pamiętasz?
-O czym ty...? -przerwałem. Wspomnienie uderzyło mnie z ogromną siłą. Ciemne niebo, Louis, George...ten głos...nagle wszystko stało się jasne.
-Na Bogów...-chciała mnie objąć, ale ją odepchnąłem. -Nie ufam ci...Nie walczyłaś o nas...o mnie...
-Nie mam takiej mocy, ale...-zawahała się. -...ty masz.
-J-ja? Ty na pewno wiesz co mówisz?? -jej postać zamigotała.
-Mam zbyt mało mocy, by utrzymać połączenie z tobą...
-Co? Więc gdzie jesteś i co się dzieje?! -krzyknąłem.
-Musicie znaleźć trzy kamienie. Każdy jest w miejscu, o którym marzył jeden z was...każdy podda was próbie...
-Ale po co?? -nie odpowiedziała na moje pytanie, lecz powiedziała coś co na długo utkwiło w mojej pamięci.
-Pamiętaj, że cię kocham...Jonathanie.-pocałowała mnie w czoło i zniknęła.
-Czekaj! Powiedz coś więcej! Co mam robić?? -krzyczałem, jednak odpowiadało mi tylko echo. Potem i to co wokół mnie zaczęło się rozmazywać, aż znikło do końca, a ja zacząłem spadać w otchłań.
Poczułem, że nie leżę już na twardej ziemi. Byłem na czymś miękkim ciepłym...ten kto mnie znalazł pomyślał nawet o kocu i odrobinie nektaru. Parę centymetrów ode mnie paliło się małe ognisko, a przy nim siedziała dziewczyna. Miała niezwykle znajome, zdecydowanie boskie rysy twarzy.
Mały ruch, kosztował mnie wiele siły, jednak sięgnąłem po naczynie z nektarem. Jeden łyk, smak soku z granatu, fala ciepła...żadnej poprawy. Cholera co jest?!
-Tyle wystarczy...-dziewczyna zabrała mi kubek.-Wiem, że nie pomogło, ale trzeba poczekać. Masz w sobie jad demona.
-Czy...my się znamy? Mam takie wrażenie, jakbym...
-Lana. Lana Tomlinson. -podała mi rękę. Zrobiłem to samo. Poczułem dreszcz i już w tedy wiedziałem jak wiele razem przejdziemy. -Córka Afrodyty.
Mgliste wspomnienie przemknęło przez moją pamięć...siostra Louisa. Ta dziewczyna, która przyglądała mi się tak uważnie ostatnim razem w domu Tomlinsonów. Chyba nie była wrogiem, ale..wewnętrzny instynkt podpowiadał mi ucieczkę. Oczywiście niemożliwą w tym stanie.
-Uratowałaś mnie? Znaczy...sama?
-Z lekką pomocą mojej matki. Ona mi cię wskazała. Normalnie nie zwróciłabym uwagi na chłopaka wchodzącego wprost pod auto.
-Ale skoro jesteś półboginią to...co robiłaś w centrum Nowego Jorku? I dlaczego nigdy nie widziałem cię w obozie? I...
-Zadajesz strasznie dużo pytań...-uśmiechnęła się. -To skomplikowane, to... -mówiła do mnie, ale nic nie docierało do mojego pustego łebka. Wyłączyłem się patrząc w jej oczy...nie udałoby mi się wymienić wszystkich kolorów, które były w jej oczach. Jak można mieć, aż tak cholernie piękne oczy?! Kolejna sprawa to usta, lekko zaczerwienione i uroczo zadarty nosek. Ogółem wszystko... Przy niej Annabeth była przeciętna.
-Coś ze mną nie tak? -zapytała. -Przyglądasz mi się jakbym była z kosmosu.... -potrząsnąłem głową, żeby się wybudzić.
-Nie! Ja tylko...łał...-naprawdę nie byłem w stanie powiedzieć nic innego. Nigdy nie czułem czegoś podobnego, ale był to naprawdę genialny stan! Motylki w moim brzuchu urządzały sobie III wojnę światową, a w głowie była jedna wielka pustka....jedyny obiekt-ona.
Cóż...być może, pomimo bycia córką bogini piękna, nie przywykła do czegoś takiego. Miałem wrażenie, że nie chcę teraz widzieć swojej twarzy. Mina w stylu, zaskoczony, przerażony i niedowierzający w jednym, że tak piękna i czarująca dziewczyna, może mieć cokolwiek wspólnego z moim braciszkiem...
-Nie jestem potworem... możesz mi ufać. -powiedziała.
-Nie w tym rzecz....-zamknąłem oczy, żeby nie patrzeć na nią i tym samym móc prowadzić w miarę normalną rozmowę.-Bo ja...Ugh! -jęknąłem, gdy przez moje ciało przeszła fala zimna...coś czego nie czułem nigdy wcześniej. Zacząłem mimowolnie szczękać zębami i pocierać rękami ramiona, by choć trochę się ogrzać. Lana podniosła koc i okryła nim mnie. Była tak blisko. Jej oddech drażnił mój policzek, jednak to ciepło dawało ukojenie i przenikało do mojego wnętrza. Oczy hipnotyzowały wiąż zmieniającym się kolorem...raz żółtym i niebieskim, a za chwilę inną mieszanką. Włosy pachniały wiśniami i czymś jeszcze równie słodkim. Była idealna...na wyciągnięcie ręki. Czułem ciepło jej ust, lecz nagle ona pisnęła i odsunęła się.
-Nathan...twoje oczy....-jej głos był przesiąknięty strachem. Podała mi lusterko. Początkowo bałem się spojrzeć, lecz zrobiłem to i jakoś nie widziałem różnicy.
-Wszystko jest okay...-powiedziałem spokojnie.
-Ja widziałam! Przez chwilę były czarne...puste. I głos, który mówił...-urwała. Wyraźnie bała się tych słów, lecz nie chciała się nimi dzielić. Jakby samo ich usłyszenie mogło zabić.
Wstała i otrzepała ubranie.
-Jesteś w stanie iść? -zapytała, już zupełnie innym głosem, choć  nadal czułem w nim niepokój.
-Ja...Tak, chyba tak. -skrzywiłem się stając pełną stopą na ziemi, ale dało się to wytrzymać.
-Znajdźmy twój obóz i już nigdy więcej na siebie nie wpadajmy....-urwała. Pomijając fakt, że w mroku, gdy już zgasiła ognisko, nie byłem w stanie dostrzec jej twarzy...mógłbym przysiąc, że łza spłynęła po jej policzku.
-Nie chcę kłopotów...-dodała po chwili i ruszyła w ciemność.
************************
Zakończenie nie jest emocjonujące, ale myślę, że daje do myślenia nad tym co będzie dalej. Tym razem poszłam w tajemniczość, a nie w grozę, ale myślę, że się udało ^^
Proszę o komentarze ;*
Kocham wasss<3

czwartek, 17 października 2013

rozdział XI

rozdział XI
oczami Nathana:
'Błysk, huk, światło...i wieczna ciemność'

Nie mam pojęcia jak długo spałem, lecz pamiętam światło dnia. Teraz natomiast musiał być, może środek nocy? Rozejrzałem się po pokoju. Już nie byłem w tym lochu. Znaczy, widziałem niewiele, ale czułem się bezpieczniej. Poza tym spałem na czymś wygodnym i przykryty kocem.
Nie wiedzieć czemu okropnie szczypała mnie ręka. W ciemności nie mogłem obejrzeć nadgarstka, ale wyraźnie coś było nie tak...
Kierując się w kierunku drzwi, potknąłem się o coś i upadłem z hukiem. Metalowe przedmioty i sznurki, nie ułatwiły mi zadania, jakim było pozostać cicho. Lou poruszył się na łóżku i cicho jęknął. Leżał na boku, a gdzieś pod poduszką tliło się czerwone światełko. Byłem tak strasznie ciekawy, więc z trudem wyplątałem się ze sznurków i ruszyłem w jego stronę. Moja dłoń była parę centymetrów od niego, lecz nagle ktoś złapał mnie za rękę.
-Nie bódź brata...-szybko rozpoznałem głos Annabeth. -Czy ty na Bogów wiesz, która jest godzina?!
-Ja nie...
-Gdzie Percy? Jest środek nocy, a jego nie ma! -zaczęła biegać po domku.
-Nie przesadzaj, jest góra szósta nad ranem...a teraz to ty go obudzisz nie ja...-odparłem z ironią. -Dlaczego nie można...?
-Bo nie! Nie chcę by znów próbował mnie zabić!
-Z-zabić? Lou?!
-Nie, wiesz? Kronos come back! -uśmiechnęła się krzywo i zaczęła przekopywać pościel na każdym łóżku kolejno. W pewnym momencie krzyknęła i rzuciła w posłanie poduszką.
-George! Dlaczego mnie uderzyłeś?! -Louis przekręcił się na drugi bok. Drżał, dosłownie tak, jakby przeżywał koszmar, a nie mógł się obudzić. Na jego ręce ukazały się mocno czerwone litery; źródło światła, które widziałem pod poduszką...
-Na wszystko co święte...kto mu to zrobił? -zakryłem usta ręką.
-Tego nie wiemy...-odpowiedziała układając pościel znów w idealnym ładzie -Ale on od tego wariuje...-usiadła na podłodze i zaczęła bawić się skrawkiem prześcieradła. Martwiła się i to jak. Fakt, że znałem ją nie koniecznie długo, ale nigdy nie wiedziałem jej w takim stanie.
-Ty... znasz Louisa, prawda?
-Wiesz skąd miał tą fiolkę? Ode mnie, Nath...-po jej policzku spłynęła łza. -Teraz gdy znów go spotkałam, nie miałam nawet chwili by z nim porozmawiać...sama bez innych. -położyłem dłoń na jej ramieniu.
-Będzie dobrze.. Louis to silny...chłopak. On nie da się pokonać! Za żadne skarby świata. -otarła łzy rękawem.
-Nie próbuj mnie pocieszać Nath...powinieneś wiedzieć, że jako córka bogini mądrości, potrafię odróżnić prawdę od dobrych intencji...
-Nie kłamałem...to jedna z rzeczy, których jeszcze o mnie nie wiesz. Ja nie umiem kłamać. Podczas gdy on ma to we krwi... 
-Co cie męczy? Nie kłamać to dobra rzecz....
-Ja nigdy nie...tego nauczył mnie mój ojci...Posejdon-poprawiłem się. -i tego się trzymam, ale nie to miałem na myśli....
-Więc o co chodzi?
-Nie umiem walczyć tak jak Louis, nie umiem być tak odważny i śmiały jak on.... -przerwała mi:
-Nie jesteś nim...-stało się coś dziwnego. Jej oczy jej usta...przybliżyła się do mnie, a ja nie miałem z tym problemu. Skończyło się...pocałunkiem. Ale nie był zwykły. Był magiczny, a ona dosłownie napierała na mnie. Poczułem ból, gdy oparła na mnie prawie cały ciężar ciała. Nie dawała mi wziąć głębszego oddechu.W tedy do domku wszedł ktoś kto nie powinien zobaczyć tego co się działo...nie oszukując nikt nie powinien.
-Poranny apel za 10 minu...-Thalia przerwała w pół słowa. Nie bardzo wiem, czy na widok mnie, czy z uwagi na to między mną, a Annabeth. Przyjęli do wiadomości, że zginąłem, a nagle pojawiam się nie wiadomo skąd i...no właśnie.
Annabteh wybiegła z domku jak petarda.
-Annabeth! zaczekaj! -zacząłem ją gonić, lecz po drodze wpadłem na jakąś dziewczynę.
-Ej! Uważaj może jak chodzisz?! Poplamiłeś mi błotem nowe Nike'i! -normalnie przeprosiłbym, ale nie! Coś się we mnie zmieniło...w moim umyśle ktoś namieszał. Przeszył mnie piekący ból, a jego źródłem była ręka.
-Twoje buty..nie mój problem.-warknąłem
-Ty uważaj bo ja ci...!-zaczęła wymachiwać pięściami.
-Taka jesteś odważna?
-Może chcesz sprawdzić? -zapytała.
-Kate...proszę przestań! -chłopak niewiarygodnie podobny do niej, zaczął ją odciągać.
-Nie wcinaj się Austin! -krzyknęła do blondyna, który najwyraźniej przywykł bo tylko wywrócił oczami i kontynuował czynność. W pewnym momencie dziewczyna go uderzyła, a on natychmiast puścił ją łapiąc bolący policzek.
-To może mały pojedynek? Co ty na to mały? -rzuciła w moją stronę w sposób niby obojętny, ale dostrzegałem błysk w jej oku. Fascynacja, tak jakby już dawno marzyła o tym, by komuś porządnie wtłuc. Chciałem zaprzeczyć, lecz każda część mojego ciała przestała byc posłuszna.
-Pewnie! Kiedy i gdzie? -odpowiedziałem mimo woli. Dziewczyna zaśmiała się.
-Tu i teraz! -zamierzyłem sie pięścią, lecz nagle nogi się pode mną ugięły. Odzyskałem władzę nad moim organizmem, ale wszystko we mnie było dużo słabsze niż przedtem. Osunąłem się w dół, ale Kate mnie podtrzymała...Szybko i nieznacznie przyjrzała się mojej dłoni.
-Jesteś jednym z nas? -zapytała półszeptem. Jednym z nas? I w tedy ja także spojrzałem na rękę. Wyraźny czarny znak w kształcie podobnym do słońca...tego nie miałem wcześniej!
Kate odsłoniła swój policzek, na którym przez moment pojawił się taki sam symbol.
-Nie rozumiem tylko, dlaczego się nie maskujesz, oni mogą szybko...-nie dokończyła, bo zbiegli się inni herosi. Thalia wzięła mnie pod ramie. Przed oczami zatańczyły mi kolorowe plamki. W tłumie nie było Annabeth, a ja czułem, że chyba umieram.
Gdy się obudziłem, trzymała moją dłoń. Tak samo czule jak pierwszego dnia, kiedy ją poznałem. Sytuacja lubi się powtarzać...
Wydawało mi się, że spała, ale czy to możliwe, że byłem w śpiączce tak długo?
-Nath...więc ty żyjesz. -uśmiechnęła się przez łzy.
-Jak długo..?
-Tylko parę godzin, ale prawie tak jakbyś był martwy. -przez chwile siedzieliśmy w ciszy. Nie chciałem poruszać tematu z rana, chociaż wydało mi się to konieczne.
-Skoro już wstałeś śpiąca królewno, to rusz tyłek do Wielkiego Domu... Chcą nas widzieć. -Kate wyszła zza ściany. Annabteh zacisnęła dłoń na sztylecie. Uspokoiłem ją gestem ręki.
-Po co, przecież nic ci nie zrobiłem!
-Ale sądzą, że ja zrobiłam coś tobie... Jestem córką bogini magi, mogłam zrobić coś takiego. W końcu zemdlałeś w tym, a nie w innym momencie.
-Ale to nie byłem ja! Dlaczego nikt mi nie wierzy? -szybkim ruchem wyminąłem ją i Ann, po czym wybiegłem na dwór.
Co się ze mną dzieje, na bogów?! Co mnie opanowało, rządzi mną od środka?
Potrzebowałem być wolny...wybiegłem poza obóz.
Jedna przecznica dzieliła mnie od Olimpu, od matki...Postawiłem nogę na drodze.
Błysk, huk,światło...i wieczna ciemność.
******************
Po rozdziale. Ufff nie zabijcie mnie za nicz proszeee, wiem że namieszałam '_____'

piątek, 11 października 2013

rozdział X

rozdział X
'... tylko jedno ocalić nas może'
Obudziłem się z krzykiem.
Byłem sam, nie licząc śpiącego Nathana i Louisa, oraz Annabeth z głową na biurku. Jak to możliwe, że moje wrzaski ich nie obudziły?
Gdy się uspokoiłem, zacząłem analizować sen. Może ja naprawdę wariuję?
Postanowiłem pójść do Wiktorii.
****************
-Kiedyś powiedziałaś mi, że poznam prawdę, gdy nadejdzie czas...mam wrażenie, że powinienem poznać ją teraz.
-Twoja ciekawość, kiedyś cię zgubi Perseuszu... -zaczęła opowieść. -Dawno temu, gdy Bogowie przejęli władze na Olimpie, pojawiła się przepowiednia. Nazywamy ją Przepowiednią Łowców. Hera kazała wszystkim zapomnieć o tym. Znają ją tylko ci, którzy byli tam w momencie, gdy wyrocznia ją wyrecytowała. Królowa Bogów była przebiegła, nie powiedziała o niczym młodej Artemidzie. Tak po prostu kazała jej pozostać czystą, a tym samym zmieniła przyszłość. Nie chciała dopuścić do tego, by pojawił się ktoś lepszy od Olimpijczyków. Wierzyła, że nie potrzeba jej łowców, że Bogowie sami pokonają wroga, o którym mówiła przepowiednia. Myliła się... Wróg jest na świecie do dziś. Ale pojawili się także łowcy. Znak, że przepowiednia się spełnia. Ale Genitrix jest sprytna... Namieszała i przechyliła szalę zwycięstwa na swoją stronę. 
-Czekaj... Powoli! Kim są ci 'łowcy'?
-Syn wojny, syn nieba oraz syn morza.
-Syn morza...??? -nie ukrywam, ze byłem przerażony. Kolejna przepowiednia w którą jestem zamieszany.
-Nie o tobie mowa Perseuszu... Przepowiednia mówi o innym dziecku Posejdona...W pełni boskim, aczkolwiek śmiertelnym. To pierwszy krok osłabienia mocy, następnym jest jad demona. Zabiera wszelkie moce, ofiara staje się...
-Demonem... -dokończyłem. Znak na nadgarstku Nathana...znak demona. On nie jest demonem, ale się nim staje. 
Spojrzała na mnie ze zdziwieniem, jednak nie przerwała mówienia.
-...to wymaga czasu. Genitrix, musiała zabrać się za to już bardzo dawno temu. Możliwe, że najmłodszy z nich był jeszcze w kołysce, gdy zaczęła swój plan. Musiała być niebywale blisko...w jakiś sposób zdobyć zaufanie samej Artemidy....na tyle, by...
-Albo stać się Artemidą.... -mój sen zaczął nabierać sensu. Wiktoria patrzyła na mnie z jeszcze większym zdziwieniem, niż ostatnim razem. 
-C-co? 
-Słuchaj! Musiała być dostatecznie blisko, tak? Zdobyć zaufanie jej dzieci, zanim zorientują się, że coś jest nie tak... Wyeliminowała prawdziwą i wskoczyła na jej miejsce! Nikt się nie zorientował, bo wyglądała tak samo, a oni byli jeszcze za mali, żeby kto kolwiek brał pod uwagę nich punkt widzenia. 
-Demony łatwo mogą zmieniać postać, ale....skąd wiesz jak było?
-Miałem sen....tak, po prostu sen.-milczała. Być może uznała, że nie chce wiedzieć więcej. Zamyśliła się. Postanowiłem zabić jakoś czas. Podniosłem w górę niewielki strumień wody i zacząłem nim rysować kształty w powietrzu. 
-Wiem! -wykrzyknęła po chwili. Zrobiła to tak nagle, że podskoczyłem i straciłem koncentrację, a tym samym obrazek, który stworzyłem. 
-Nie strasz mnie więcej..PROSZĘ? -rzuciła mi zawiedzione spojrzenie.
-Zniszczyłam... Och Percy! Dałbyś radę narysować znów to samo? -zamrugałem dwa razy.
-Że co? -ona zwariowała? Malowałem kształty bez celu...
-Proszę... Tylko nie pomiń żadnego szczegółu! -kiwnąłem głową. Zamknąłem oczy i skupiłem się. Gdy je otworzyłem moje ręce były już w trakcie pracy. Powoli powstawał rysunek, a pod nim...słowa. Tekst przepowiedni.
-Niesamowite...-wyszeptała. -Jak ty...?-wzruszyłem ramionami. Naprawdę nie miałem pojęcia co robię! Potem spojrzałem na moje dzieło i...no tak to z całą pewnością nie była moja interpretacja. Były tam trzy postacie bez twarzy, a na piersi każdego z nich, był znak łuku, a na nich trzy różne znaki;kolejno:miecz, fala i piorun. Pod obrazkiem był tekst. 

Gdy na wezwanie
armia demonów z Ziemi powstanie
to tylko jedno ocalić nas może
Syn wojny, pan burzy i władca morza.
I gdy ten co falami steruje
serce pół-demona mieczem przekuje
to przed mężną trójką decyzja stanie
czy Olimp uratować czy też go spalić.
-Ja to zrobiłem??? -kiwnęła głową.
-O Bogowie! Od kiedy tak wariujesz?
-Wariuję? Ja nie... -zastanowiłem się. -W sumie od kiedy razem z Nathanem dotknęliśmy miecza.
-Więc to on...
-On... to znaczy?
-Nie mamy czasu! Musisz ich ostrzec! Nim będzie za późno!
****************************
Myślę, że końcówka mi wyszła xD Kocham trzymać ludzi w niepewności! Następny widzi mi się wzruszający... no ale co z tego wyjdzie to już inna sprawaaa. I pojawi się nowa bohaterka! ^^ (w planach, jeszcze dwie, ale na razie pojawi się jedna ;3)
Kisski ;* A i proszę o komenty <3
*przepowiednia autorstwa mojej koleżanki ;3 Wszystkie prawa zastrzeżone !!!!