wtorek, 29 października 2013

rozdzial XII

rozdział XII
'Pamiętaj, że cię kocham...Jonathanie...'
Ból...potworny, piekący...jakby ktoś rozrywał moje ciało na strzępy. Potem ciemność, cisza...pustka. Czarno przed oczami, nie wiesz czy przed sobą masz drogę, czy przepaść. Boisz się zrobić krok, by się przekonać...nie wiesz gdzie jesteś, ani jak stąd wyjść. No i nie możesz stać.
Przez chwilę zacząłem sądzić, że naprawdę ktoś odebrał mi nogi. Nie. Były na miejscu, ale tak jakbym nie miał w nich czucia...jakby nie były moje. Pierwsza próba wstania. Ból przeszywający całe ciało, rozkazał mi pozostać na ziemi bez ruchu. Słychać było tylko mój ciężki oddech i łzy skapujące na podłoże. Poczułem dłoń na moim ramieniu. Nade mną stała moja matka...
-Jonathan...
-Co ty..? Jestem Nathan, przecież to wiesz...
-Ach, no tak... Przepraszam za to co zrobiłam. To przeze mnie wpadłeś pod samochód. -moja własna matka, przyczyniła się do mojej śmierci?! To chyba naprawdę jest chore.. Ale chwila, skoro umarłem to dlaczego czuję ból?? A może nie...
-Czy ja umarłem? I gdzie jestem?
-Nie umarłeś...jeszcze. śnisz nieskończony sen i tylko ja mogę zdecydować kiedy się obudzisz.
-Więc zrób to! Teraz! Po co to wszystko?! Miałem iść do ciebie...-jej usta zadrżały. Chciała ukryć smutek?
-To był jedyny sposób, żeby cię powstrzymać...żebyś nie wrócił do niej.
-Niej? Mówisz o sobie! Zabiłaś mnie, żebym nie wrócił?!
-To nie ja...ja cię straciłam. Miałeś sześć lat pamiętasz?
-O czym ty...? -przerwałem. Wspomnienie uderzyło mnie z ogromną siłą. Ciemne niebo, Louis, George...ten głos...nagle wszystko stało się jasne.
-Na Bogów...-chciała mnie objąć, ale ją odepchnąłem. -Nie ufam ci...Nie walczyłaś o nas...o mnie...
-Nie mam takiej mocy, ale...-zawahała się. -...ty masz.
-J-ja? Ty na pewno wiesz co mówisz?? -jej postać zamigotała.
-Mam zbyt mało mocy, by utrzymać połączenie z tobą...
-Co? Więc gdzie jesteś i co się dzieje?! -krzyknąłem.
-Musicie znaleźć trzy kamienie. Każdy jest w miejscu, o którym marzył jeden z was...każdy podda was próbie...
-Ale po co?? -nie odpowiedziała na moje pytanie, lecz powiedziała coś co na długo utkwiło w mojej pamięci.
-Pamiętaj, że cię kocham...Jonathanie.-pocałowała mnie w czoło i zniknęła.
-Czekaj! Powiedz coś więcej! Co mam robić?? -krzyczałem, jednak odpowiadało mi tylko echo. Potem i to co wokół mnie zaczęło się rozmazywać, aż znikło do końca, a ja zacząłem spadać w otchłań.
Poczułem, że nie leżę już na twardej ziemi. Byłem na czymś miękkim ciepłym...ten kto mnie znalazł pomyślał nawet o kocu i odrobinie nektaru. Parę centymetrów ode mnie paliło się małe ognisko, a przy nim siedziała dziewczyna. Miała niezwykle znajome, zdecydowanie boskie rysy twarzy.
Mały ruch, kosztował mnie wiele siły, jednak sięgnąłem po naczynie z nektarem. Jeden łyk, smak soku z granatu, fala ciepła...żadnej poprawy. Cholera co jest?!
-Tyle wystarczy...-dziewczyna zabrała mi kubek.-Wiem, że nie pomogło, ale trzeba poczekać. Masz w sobie jad demona.
-Czy...my się znamy? Mam takie wrażenie, jakbym...
-Lana. Lana Tomlinson. -podała mi rękę. Zrobiłem to samo. Poczułem dreszcz i już w tedy wiedziałem jak wiele razem przejdziemy. -Córka Afrodyty.
Mgliste wspomnienie przemknęło przez moją pamięć...siostra Louisa. Ta dziewczyna, która przyglądała mi się tak uważnie ostatnim razem w domu Tomlinsonów. Chyba nie była wrogiem, ale..wewnętrzny instynkt podpowiadał mi ucieczkę. Oczywiście niemożliwą w tym stanie.
-Uratowałaś mnie? Znaczy...sama?
-Z lekką pomocą mojej matki. Ona mi cię wskazała. Normalnie nie zwróciłabym uwagi na chłopaka wchodzącego wprost pod auto.
-Ale skoro jesteś półboginią to...co robiłaś w centrum Nowego Jorku? I dlaczego nigdy nie widziałem cię w obozie? I...
-Zadajesz strasznie dużo pytań...-uśmiechnęła się. -To skomplikowane, to... -mówiła do mnie, ale nic nie docierało do mojego pustego łebka. Wyłączyłem się patrząc w jej oczy...nie udałoby mi się wymienić wszystkich kolorów, które były w jej oczach. Jak można mieć, aż tak cholernie piękne oczy?! Kolejna sprawa to usta, lekko zaczerwienione i uroczo zadarty nosek. Ogółem wszystko... Przy niej Annabeth była przeciętna.
-Coś ze mną nie tak? -zapytała. -Przyglądasz mi się jakbym była z kosmosu.... -potrząsnąłem głową, żeby się wybudzić.
-Nie! Ja tylko...łał...-naprawdę nie byłem w stanie powiedzieć nic innego. Nigdy nie czułem czegoś podobnego, ale był to naprawdę genialny stan! Motylki w moim brzuchu urządzały sobie III wojnę światową, a w głowie była jedna wielka pustka....jedyny obiekt-ona.
Cóż...być może, pomimo bycia córką bogini piękna, nie przywykła do czegoś takiego. Miałem wrażenie, że nie chcę teraz widzieć swojej twarzy. Mina w stylu, zaskoczony, przerażony i niedowierzający w jednym, że tak piękna i czarująca dziewczyna, może mieć cokolwiek wspólnego z moim braciszkiem...
-Nie jestem potworem... możesz mi ufać. -powiedziała.
-Nie w tym rzecz....-zamknąłem oczy, żeby nie patrzeć na nią i tym samym móc prowadzić w miarę normalną rozmowę.-Bo ja...Ugh! -jęknąłem, gdy przez moje ciało przeszła fala zimna...coś czego nie czułem nigdy wcześniej. Zacząłem mimowolnie szczękać zębami i pocierać rękami ramiona, by choć trochę się ogrzać. Lana podniosła koc i okryła nim mnie. Była tak blisko. Jej oddech drażnił mój policzek, jednak to ciepło dawało ukojenie i przenikało do mojego wnętrza. Oczy hipnotyzowały wiąż zmieniającym się kolorem...raz żółtym i niebieskim, a za chwilę inną mieszanką. Włosy pachniały wiśniami i czymś jeszcze równie słodkim. Była idealna...na wyciągnięcie ręki. Czułem ciepło jej ust, lecz nagle ona pisnęła i odsunęła się.
-Nathan...twoje oczy....-jej głos był przesiąknięty strachem. Podała mi lusterko. Początkowo bałem się spojrzeć, lecz zrobiłem to i jakoś nie widziałem różnicy.
-Wszystko jest okay...-powiedziałem spokojnie.
-Ja widziałam! Przez chwilę były czarne...puste. I głos, który mówił...-urwała. Wyraźnie bała się tych słów, lecz nie chciała się nimi dzielić. Jakby samo ich usłyszenie mogło zabić.
Wstała i otrzepała ubranie.
-Jesteś w stanie iść? -zapytała, już zupełnie innym głosem, choć  nadal czułem w nim niepokój.
-Ja...Tak, chyba tak. -skrzywiłem się stając pełną stopą na ziemi, ale dało się to wytrzymać.
-Znajdźmy twój obóz i już nigdy więcej na siebie nie wpadajmy....-urwała. Pomijając fakt, że w mroku, gdy już zgasiła ognisko, nie byłem w stanie dostrzec jej twarzy...mógłbym przysiąc, że łza spłynęła po jej policzku.
-Nie chcę kłopotów...-dodała po chwili i ruszyła w ciemność.
************************
Zakończenie nie jest emocjonujące, ale myślę, że daje do myślenia nad tym co będzie dalej. Tym razem poszłam w tajemniczość, a nie w grozę, ale myślę, że się udało ^^
Proszę o komentarze ;*
Kocham wasss<3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz