środa, 25 grudnia 2013

rozdział XVI cz. 2

rozdział XVI cz.2
oczami Percy'ego
'ona  nie należy do ciebie.'

-Stój! -krzyknąłem, ale Wiktoria zrobiła swoje.Na chwilę oślepiło mnie światło, lecz potem znów mogłem widzieć. Zranione ramię nadal bolało, po policzku ciekła struga krwi. Wiktoria leżała na mnie wcale nie pomagając w przezwyciężeniu cierpienia. Zorientowałem się, że jesteśmy w jaskini...o ile tak dobrze urządzona nadal zwałaby się jaskinią. Pachniało świeżymi bułeczkami i kawą. Trzy łóżka były symetrycznie rozmieszczone na niewielkiej przestrzeni. Wejście zakrywała  zasłona z lian i liści. Gdzieś słyszałem ptaki, które toczyły walkę, zagłuszał je jednak odgłos wody i przekładanych talerzy. Wiktoria wstała i ruszyła ciemnym korytarzem wydrążonym w ścianie.
-Wiki? To ty? -rozległ się dziewczęcy głos drugiej nimfy. Dotarliśmy do kuchni. Przez wielkie okno wpadała ogromna ilość światła dnia, nawet nie było widać, że to wszystko urządzone jest w środku skały.
-Mery, poznaj Percy'ego. Percy to moja siostra Mery. -podałem rękę dziewczynie. Dreszcz przeszedł przez moje ciało i zobaczyłem parę pozornie nie związanych ze sobą obrazów. Potem upadłem.
*********
-Percy! Percy! -obudził mnie głos Mery. -Wszystko w porządku? -zapytała przysiadając na brzegu łóżka. 
-Tak ja tylko...-potrząsnąłem głową. Podała mi talerz z cieplutką bułeczką i kubek z czekoladą. Przez chwilę czułem się fajnie, ale w tedy weszła ona...Calipso. Koszyk z malinami wypadł jej z rąk.
-P-p-percy?!Wiktoria obiecała, że nigdy cię tu nie przyprowadzi!
-Musiała! Danica opętała jedną z obozowiczek i....
-Nie obchodzi mnie co zrobiła Danica! Chciała go ratować? Proszę! Ale czemu tutaj?!
-Znaczy... że to ta twoja wyspa? Ale jak ja się....
-Nie, to nie Ogigia, ale i tak stąd nie wyjdziesz Percy. Danica opętała twoją przyjaciółkę Casandrę, ale podała się także za Wiktorię. Ktoś ją widział i nie pozwolą nikomu opuścić tego miejsca.
-Ale oni wiedzą, że tu jestem...prawda?
-Obawiam się, że ich to nie obchodzi. -mruknęła Calipso.
-Błagam cię! Znajdź Wiki i rozwiążcie to. -krzyknęła Mery. Po czym zwróciła się do mnie.-Powiesz mi co sie stało? W tedy gdy no wiesz...upadłeś.
-Ja...-zawahałem się. Poczekałem aż Calipso wyjdzie na zewnątrz i dopiero w tedy w pełni się otworzyłem. -Zobaczyłem jak uciekasz przez ogniem, zmagasz się z wiatrem i śniegiem. Słyszałem podły śmiech i mojego...przyrodniego brata Nathana. -Mery wstała i nagle stała się jakaś bardziej nerwowa.
-Powiedzieć mu, czy...nie nie nie...lepiej jeśli nie będzie wiedział.-szeptała.
-Haloooo! Ja wciąż tu jestem i słyszę wszystko.-wzięła głęboki oddech i wyciągnęła z szufladki w stoliku nocnym, jakiś rysunek.
-Kiedy kogoś dotkniesz masz wizję prawda? -rozłożyła papier i moim oczom ukazała się plątanina kresek i znaczków. Z przerażeniem dostrzegłem, że pod trójzębem jest moje imię. -Każda linia to dar. Ty masz ich tylko kilka, między innymi władza nad wodą po twoim ojcu. Ale ta czerwona kreska...ona nie należy do ciebie.
-Więc dlaczego tu jest?! -przejechała palcem po niej i dotarła do skomplikowanego znaku. Nie mogłem odczytać imienia, było skreślone, zamazane. Liczba linii była naprawdę imponująca. -Co..to za heros? Dlaczego jego imię jest skreślone?
-Ta kartka należy do demonów. Skreślony znaczy wyeliminowany. 
*******************
Dam, dam daaam.... O.O
Bogowie ile mi to zajęło xd
Ale myśle, że jest dobrze ^^

sobota, 7 grudnia 2013

rozdział XVI cz. I

rozdział XVI część I
'Przyjdzie taki moment, że będziesz musiała wybrać...'
Oczy Louisa płonęły czerwonym blaskiem. Jego twarz ukazywała rządzę mordu.
-Nigdy nie byłem jej synem..-rzucił w stronę martwej dziewczyny. Czubkiem miecza przewrócił ją na plecy. Dopiero w tedy ją poznałam. Heroska z naszego obozu, zaginęła jakiś tydzień temu. Casandra Parker..córka Demeter. Ostatnimi czasy, była bardzo blisko z Perc..zaraz. Gdzie Percy?
-Percy? -nie dostałam odpowiedzi.-PERCY! Gdzie jesteś?! -pobiegłam w dalszą część lasu. Tam gdzie  widziałam go po raz ostatni. Był tam. Ta dziewczyna wciąż go ściskała, a on był ranny. Podeszłam do nich, lecz ona wyszeptała jakieś słówko po grecku i zniknęli.
-Stój! -zdążył krzyknąć Percy.
-Wyjdź i walcz! -wyciągnęłam sztylet. -A przede wszystkim oddaj mi go, wiedźmo!
-To nie wiedźma...to nimfa. One mają w zwyczaju chronić swoich ukochanych, nawet jeśli nie robią tego za dobrze.
-Ty...znaczy...-zaczęłam się obracać wkoło.-Atena? -wyjąkałam.
-Przyszłam tylko powiedzieć, że wybrałam cię, bo naprawdę wierze...bo naprawdę wiem, że się nadajesz! -powiedziała z pełnym entuzjazmem. Chwilę potem znów przybrała maskę powagi. -Jesteś jednym z moich najzdolniejszych dzieci i...
-Ale zawiodłam cię! Wystawiłam Nathana na pewną śmierć...do tego nie raz.
-On nie umarł. Cierpi, równo z tym jakby cierpiał umierając...powodem jest jednak poczucie winy. -machnęła ręką i pojawił się obraz jak z iryfonu. Nie, był inny. Był bardziej realny, zupełnie jakbym też tam była. Rozejrzałam się i musiałam przyznać, że to nie złudzenie....naprawdę stałam teraz na środku ulicy, patrząc na Nathana i jakąś dziewczynę umierającą na jego rękach, a obok mnie stała Atena.
-Lana-mówił ze łzami.-Nie! To ja...ja powinienem być teraz na twoim miejscu...
-Nathan...-podbiegłam do niego. Chciałam go przytulić, powiedzieć, że wszystko się ułoży, ale...moje ręce przeszły przez niego. Wizja się rozmyła i pozostał tylko szloch Nathana, słyszałam to nawet znów stojąc pośrodku lasu.
-On uważa, że to jego wina. Demon chciał jego, a skrzywdził ją, bo go obroniła.
-Musi być jakaś szansa! Ateno uratuj ją!
-Nie mogę! I ty też nie. Nie chcę byś go szukała...ani jego, ani Percy'ego. Chcę byś wróciła do Louisa i zajęła się nim. On bardziej będzie teraz potrzebował twojej obecności.
-Zaczekaj! -krzyknęłam, lecz ona już zniknęła. Pozostała tylko malutka buteleczka, którą rzuciła w trawę. Jest boginią mądrości, nie zrobiła by tego przypadkiem. Podniosłam ją i poszłam do miejsca, gdzie zostawiłam Louisa.
Klęczał, przed ciałem Casandry. Ten morderczy blask z jego oczu znikł, a zastąpiło go zwyczajne przerażenie. On był w szoku...w szoku, że zabił tę dziewczynę. Ślepo wpatrywał się w jej oczy, jakby liczył...na to, że to nie prawda.
-Zabiłem ją...-wyszeptał. i lekko podniósł wzrok w moją stronę.-Zabiłem niewinną heroskę...
-Ten ruch był samoobroną! Musiałeś...
-Tak opętała ją, ale nikomu tego nie udowodnię! O to im chodzi, żeby każdy uważał mnie za mordercę, oszusta....zdrajcę, którym z resztą jestem. Żebym nie miał dokąd iść i żebym wreszcie wrócił do niej.
-Zdrajcę?
-Wiesz, że moja matka odwiedzała mnie gdy byłem dzieckiem prawda?
-Mhmm...-przytaknęłam.
-To nie była ona. Mały o niczym nie wiedziałem. Pytała o Nathana o jego zdolności...nie miałem pojęcia, że mówiąc jej o wszystkim jednocześnie podpisuję wyrok jego śmierci. Potem się zorientowałem, ale było za późno. Wiedziała już wszystko i zaczęła to wykorzystywać. Chciałem być jak najdalej od niego, by nie wiedzieć nic więcej. Trafiłem tu, bo ona tak to zaplanowała, ja już zabiłem was wszystkich...
-Nathan i jego zdolności...poza władzą nad wodą i instynktem łowcy...?
-On jest naprawdę wyjątkowy Annabeth. Kiedy Artemida, chciała uciec po pierwszym dziec...to jest po moich narodzinach, Apollo ukradł talenty bogów, związane z żywiołami i oddał jej, dla ochrony. Potem to przeszło na jej kolejne dziecko...na Nathana. Potrafi miotać piorunami, wzniecać ogień, a nawet sprawić, że cała dobra pogoda w obozie zmieni się w śnieżną zamieć. Tylko, że on o tym nie wie. Nie ma pojęcia jak wielką potęgą włada, bierze to za zwykły talent nic więcej. Ale z nadmiaru emocji, może wywołać kataklizm na skalę światową! Nie nauczył się kontrolować swojej mocy, a są takie których nawet nie zna. Ujawniają się z wiekiem. On miał być od nas odcięty, żeby nie dowiedział się o tym co potrafi. Trzeba go znaleźć. W tej książce może być coś co....-nagle usłyszeliśmy głosy.
-Lou! Schowaj się! -w mgnieniu oka znalazł się na drzewie. Skupiłam się i udałam płacz. Gdy półbogowie dobiegli do mnie, wszystko wyglądało tak jakbym znalazła Casandrę martwą i zupełnie nie miała pojęcia co się zdarzyło.
-Annebteh! -krzyknął ktoś i odciągnął mnie na bok. -Co tu się stało?!
-Ja, ja, ja....nie wiem. -załkałam. -Byłam na spacerze i ją znalazłam. -przez tłum, przedarł się Austin. Udał, że płacze i rzucił się w jej stronę z krzykiem 'Casandraa!' Był tyłem do innych, ale nie do mnie; ja widziałam co robi. Trzymał jej rękę i szeptał dziwne słówka...co dziwniejsze wcale nie po grecku. W momencie, gdy zobaczyłam jego kły i kocie oczy, jak wbił się w jej rękę, udając, że całuje...zrozumiałam, że mam do czynienia z czymś w rodzaju wampira. Jak wielkie było zdziwienie wszystkich, gdy nagle Casandra zaczęła się krztusić powietrzem.
-Jak to zrobiłeś?? -zapytałam półszeptem. Austin przyłożył palec do ust i bezgłośnie powiedział coś w stylu 'A czy to ważne?' Pomógł jej wstać i opierając ją na swoim ramieniu, odprowadził do domku Demeter.
-Lou..już poszli. -spojrzałam w stronę drzewa i zobaczyłam tylko, że zasnął leżąc na wysokiej gałęzi. Uśmiechnęłam się sama do siebie. 'Co za idiota...' Wróciłam do domku i rzuciłam się na łóżko, ściskając w rękach buteleczkę od mamy...automatycznie zasnęłam.
Mój sen, był niezrozumiały i zawiły. Zwykle rozumiałam sensy snów bez problemu, teraz jednak było mi trudno.
Byłam sama w lesie. Ciemność pokrywała wszystko i tylko od czasu do czasu niebo przecinały pioruny, od których robiło się jasno jak w dzień. Kropił deszcz..nie to nie deszcz. Kropelki smagały moje odkryte ramiona niczym bicze i były chłodne, wręcz zamarznięte, o ostrych końcach. Po długiej wędrówce, wyszłam na otwarte pole. Przede mną był kamienny krąg. Byłam w Anglii, tak poznaję to miejsce. Niemal nie dostałam zawału, gdy mojej wychłodzonej i poranionej od kryształków skóry dotknęła ciepła, ludzka dłoń Louisa. Skąd on się tu...?
-Nie ma czasu. -szepnął, patrząc w górę. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że stoimy niemal w centrum cyklonu. W tedy zobaczyłam to najgorsze...burzą kierował Nathan, ale definitywnie nie był sobą. Jego oczy miały kolor zbliżony do czerni, a ruchy były nienaturalne i wymuszone. Obok na ogromnym megalicie stała kobieta w czerwonej sukni. w prawej ręce trzymała włócznię, co naprawdę nie współgrało z jej ubiorem.
Z przerażeniem dostrzegłam, jak Louis znalazł się na kamieniu, tuż przed nią i rozpoczął walkę. Musiał unikać piorunów, a na tej wysokości był niczym ludzki piorunochron. W pewnym momencie błyskawica uderzyła milimetry od niego. Zdezorientowany, obrócił się i to był jego błąd.
-Louis! Za tobą! -usłyszał to zbyt późno. Przebiła go włócznią, jakby był tylko szaszłykiem i zrzuciła z kamienia. Czas w jakim spadał, był ułamkiem sekundy. Grot wbił się w ziemię. Gdzieś nad tą tragedią zaświeciło lekkie białe światło. Czas się zatrzymał. Zobaczyłam dziewczynę o niesamowicie znajomej twarzy i uśmiechu.
-Silena? -to pierwsze co przyszło mi do głowy. Zachęcająco kiwnęła głową. Przeszłam obok tego strasznego widoku, który łamał mi serce. Nie. Nie Umrze. To tylko sen. Ścisnęłam dłonie razem i napotkałam przeszkodę-buteleczka od mamy. Nalepka głosiła 'Annabeth, jeśli kochasz nie pozwól odejść...'
-To nie dzieje się naprawdę. Wiesz o tym, ale to może się stać i przyjdzie taki moment, gdy będziesz musiała wybrać. A uratować kogoś możesz w ten sposób tylko raz. -to naprawdę była Silena, poznałam jej głos.
Tylko raz? Przede mną pojawiłam się ja sama, tylko lekko rozmazana. Wyjęła włócznię z jego ciała, co było trudne; grot wbił się głęboko. Wyciągnęła z kieszonki buteleczkę i trzymając rękę Lou, wypiła. Powoli opadła na na trawę i zaczęła się jakby dusić i znikać. Rana Louisa zmieniła się w dużą bliznę, otworzył oczy i zaczął wykrzykiwać moje imię, ale druga ja ginęła w oczach. Stawała się coraz mniej widoczna, aż nie było jej wcale. Ktoś podszedł do niego i położył na jego ramionach skórzaną kurtkę.
-Odeszła i nie zmienisz tego. Musimy iść, jeśli chcemy, by Nathan wydostał się spod jej panowania. -pocieszała go Thalia. Zaraz... odeszła? to znaczy, że ja?
-Pamiętaj o tym Ann, użyj tego tylko gdy naprawdę będzie konieczne. -sen zniknął, a tylko wciąż w głowie dźwięczały mi słowa Sileny.
Kolejna scena działa się w tym samym miejscu, lecz wszystko było inaczej. Nie było tej kobiety, Nathan stał sam. Wokół niego wirowały płatki śniegu. Usiadł na szczycie megalitu, lecz gdy dotknął palcami kamienia, zaczął zamarzać. Mroźne wzory osłoniły cały kamień, do momentu, aż podniósł dłoń. Z drugiej buchnął płomień i stopił część szronu.
-Nie panuję nad tym. -wyszeptał.-Bogowie co ja wam zrobiłem?! -krzyknął. Śnieg stał się większy i wiatr roznosił go na większą skalę, płomień w jego dłoni również się zmienił, piorun trzasnął... Nathan wziął głęboki oddech, zamknął oczy.
-Spokojnie, bo to wszystko przez emocje. Sykes SPOKOJNIE! -warknął, a to wszystko zamiast zmaleć, nasiliło się.
Sen znikł.
Obudziłam się. Wiedziałam jedno. Nie mogę pozwolić, żebyśmy pojechali do Anglii, muszę chronić Nathana przed samym sobą
*****************************************
Napisanie tego, było trudne. Inspiracja filmem, zmieniła zupełnie moje plany co do opowiadania...chodzi o moce Nathana xD W pierwszej chwili nie było tego w moim scenariuszu, no ale.. myślę, że wyjdzie dobrze ^^
Jak widać rozdział jest dzielony na części. Następna z perspektywoo Percy'ego :3

sobota, 30 listopada 2013

Liebster Blog Award

Zostałam nominowana  przez Glonomóżdżka (http://glonomozdzkoweopowiesci.blogspot.com/) :OOOO Szczerze jak mogłaś, ja się do tego nie nadaje xD

Pytanka od mojej kochanej <3
1. Dlaczego postanowiłeś/aś zrobić bloga ?
Powodów mam parę. Po części dlatego, że nudząc się w mojej głowie rodzi się wiele skrawków historii i w większości jest to jedna i ta sama opowieść ^^ Na pewno chciałam połączyć Percy'ego z innymi których kocham takimi jak właśnie Nathan Sykes, czy Austin Mahone <3 No i tym samym może dać coś tym którzy kochają jedno i drugie tak jak ja :3
2. Jak poznałeś/aś serię 'Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy' ?
Byłam sb w bibliotece i oglądałam książki. Nagle patrzę, Logan Lerman na okładce książki...mój ulubiony aktor na okładce. Czemuż by nie przeczytać? Tak zrobiłam, a potem to już był nałóg xD Poleciałam po resztę książek wciągnęłam je w niecałe 4 dni, potem do wypożyczalni po filma i do kina na Morze potworów, aż wreszcie do empika po OH <3
3. Czy jest coś co cię inspiruje ? Jeśli tak, to co ?
Ugh...to trudne, ale przede wszystkim inspiracją dla mnie są moi idole<3 Nie sa pisarzami, ale walczyli o to co kochają by dość na szczyt. Ja kocham pisać i także o to walczę i poddać się nie zamierzam, mimo dość pokaźnej ilości prób pisania czegoś dobrego (z czego ten blog jest na razie najlepszy :3). Inspiracją jest na pewno muzyka Two steps from hell <3 Oni piszą taką muzykę, że lkbdejdcrjhf*.* I jak się tego słucha to mam te wizje twórcze xD Muza idealnie pasuje do scen w moim opowiadaniu ^^ Ostatnią rzeczą są filmy <3 Mam parę takich, gdzie sceny są niesamowicie idealne i czasem zdarza mi się to skopiować, albo raczej zrobić scenę w podobny sposób.
4. Podaj nazwy blogów, na które najczęściej wchodzicie.
You'll find us chasing the sun, Glonomóżdżkowe opowieści, szpieg, I'm your and you're mine (angielski o Jercy<3), Nathan Sykes Poland, The fifty shades of Styles...and more, wiele z tych innych jest w zawieszce, więc ostatnio nie wchodzę, ale kiedyś bardzo<3
5.  Jak jest twoja ulubiona piosenka ?
Jednej się nie da xD Wymienię parę...
the wanted: Warzone, Show me love, Love sewn, Everybody knows, Weakness, I found You, praz cover Werewer you go<3 (tu uwielbiam wszystkie trzy płyty, ale na te wymienione mam fazzze xD)
Union J-Carry you i Beautiful life<3(tu uwielbiam ale na te wymienione mam fazzze xD)
Austin Mahone-What about love, Banga Banga, Say you are just a friend<3(tu uwielbiam wszystkie  ale na te wymienione mam fazzze xD)
Big Time Rush-24/seven, Na na na, Windos Down, Show me, Elevate, oraz cover I won't give up<3(tu uwielbiam wszystkie trzy płyty, ale na te wymienione mam fazzze xD)
One Direction-Rock me i Story of my life<3
Nici Minaj-Starships, Freedom, Beautiful sinner,Beez in the trap, Pound the alarm <3 (tu uwielbiam wszystkie  płyty, ale na te wymienione mam fazzze xD)
Justin Bieber-Heartbreaker, Boyfriend, Nothing like us, All around teh world<3
Justin Timberleak-Mirrors, Sexy back, Tunel vision, Dead and gone, 4 minutes<3
Selena Gomez-Slow down, Come & get it <3
I takie zrywacze mózgu, typu 'What does the fox say?' xDD
I duuuużo duuuużo więcej,a le wymieniłam te na które faaazzze mam ostatnimi czasy xD
6. Jest jakaś postać z PJiBO, lub OH, do której się porównujesz ? Jeśli tak, to jaka ?
Cóż...mam trochę z Piper, bo jestem nieśmiała i nieświadoma swoich możliwości w dużym stopniu. Poza tym jestem córką Afrodyty i też nie lubię się malować xD Za to uwielbiam ciuchy...
Miejscami mogłabym być jak Hazel. Gdy się boję bardzo stracić coś ważnego. I znów nieśmiałość.
I też troche z Leona xD Bo jest idiotą<3 Ale takim idiotą na którego się krzyczy, a jednak też się nie da gniewać... Tak jest zawsze gdy rodzinka jest na mnie zła ^^

Jak to ja rozpisałam się no i trudno xD
Nominuję tylko jednego bloga, który moim zdaniem na to zasłużył: http://i-want-change-my-life-for-better.blogspot.com/2013/11/4-wolf.html?showComment=1385815848887#c5199554764755592071 autorka Bella;)

moje pytania do niej:
1. Ile masz blogów i o czym na nich piszesz?
2.Co sprawiło, że zaczęłaś pisać?
3.Co zmieniłabyś w 'wojnach' między fandomami.
4.Jakie blogi czytasz? (gatunek i możesz podać tytuł<3)
5.Co w sobie lubisz?

Proste 5 pytanek;*

niedziela, 24 listopada 2013

rozdział XV

rozdział XV
oczami Annabeth:
'wybrała ciebie, bo nie doszłabyś prawdy...'

-Nie zamierasz wyżyć się na mnie?! -pokręciła głową i ku jego zdumieniu ruszyła w stronę drzwi.
-To ja zrobiłam błąd nie ty...ty mi tylko pomogłeś. -stanęła na progu, lecz ostatni raz się obejrzała.
-To jest ten moment, kiedy mówisz 'Nie chcę cię znać!' i uciekasz...-wzięła głęboki oddech i pocałowała go. Jego dezorientacja utwierdziła ją w przekonaniu, że jest uroczym i naprawdę słodkim idiotą...wszystko czego kiedykolwiek chciała
-Ja czuję, że kara będzie wielka. Chciałam...chciałam zrobić to ostatni raz. -odwróciła się i wyszła.

Czy możliwe, że ktoś ma większe ADHD niż Percy? Nathan właśnie tego dowiódł. Pełen energii, nawet po 'walce'. Wszystko wina, tej Kate. Córka Hekate się znalazła...
-Widzisz co zrobiłaś?!
-Ja?! Przekazałam tylko wiadomość...-odparła z dumą i najnormalniej wyszła. Pobiegłam za nią.
-Nie skończyłam z tobą! -krzyknęłam, łapiąc ją za rękę, by się zatrzymała.
-A ja tak! -w pewnej chwili jej skóra stała się czarna i zaczęła parzyć. Jej oczy stały się mocno czerwone. Wyrwała się z mojego uścisku i sięgnęła po buteleczkę do kieszeni. Wypiła jej zawatrość i momentalnie wróciła do normalnego stanu...
-Ugh...było blisko.-zaklęła pod nosem.
-Blisko czego?! -czułam, że zaraz mnie uderzy, ale w tedy usłyszałam krzyk Percy'ego.
-ANNABETH!!!!! -wybiegł z lasu i wyglądał naprawdę fatalnie. Jego spodnie i koszulka były porozdzierane, a we włosach miał liście i pyłki kwiatów. Musiał przed czymś uciekać, bo był niesamowicie zdyszany. Przez chwilę czekałam, aż wyskoczy jakiś potwór, a on zginie w jego paszczy. -Anna...beth... -ledwo mógł złapać oddech.
-Chodź... zanim zaczniesz mówić, może napijesz się wody. -spojrzał na mnie jak na idiotkę. Nie ma to jak proponować dziecku Posejdona szklankę wody. Pokiwał jednak głową na tak.
Z moją pomocą dotarł do swojego domku. Był pusty nie licząc Louisa, wpatrującego się ślepo w ścianę, jakby próbował sobie coś przypomnieć.
Percy usiadł na jednym z łóżek i wziął łyka wody z kubka 'I love sea..' który dostał ode mnie na urodziny. Miał skręconą kostkę, lecz zaczął się wykłócać w temacie, że sprawa jaką on ma jest o wiele ważniejsza.
-Ann, masz jeszcze te książkę?
-Tak, ale...
-Pokaż mi ją..proszę. -wstałam i podałam mu księgę. Przejechał palcami po jej okładce i jakby...zamruczał? -Wiktoria miała rację... Artemida nieźle jej strzeże.
-Strzeże czego? -zapytałam, chociaż w pierwszej kolejności miałam zapytać kim jest 'Wiktoria'...
-Zawartości księgi! Te parę setek kartek ma taką moc o jakiej nikomu się nie śniło! Ona o tym pomyślała...tylko wciąż nie wiem jak ją otworzyć. -pierwszy raz poczułam się głupia. On wiedział coś czego nie wiedziałam ja.
-Percy jest jeszcze jedna sprawa... kim...? -w tym momencie do domku wpadła Thalia.
-Percy! Nie wiem, czy potrafisz, ale utop mnie czy coś! 
-Okej, ale jaaa....
-Zacznij od tego co się stało! -przerwałam mu.
-Bo ja... -jak to się stało, że nie zauważyłam George'a? -Geo, proszę odejdź...
-Thalia...
-Nie! NIE ROZUMIESZ, ŻE TYM ZNISZCZYŁAM NIE TYLKO SWOJE ŻYCIE?! TAKŻE TWOJ... -Thalia powoli opadła na krzesło. Jej twarz oddawała uczucie szoku. Panowała głucha cisza. George ostrożnie podszedł do Thalii.
-Co jest? -zapytał i jestem prawie pewna ze się uśmiechnęła. Otworzyła usta lecz nie mogła powiedzieć nic...zdania, słowa...Thalia stała się niemową.
-Jak...jak to się stało? -George zrzucił szklankę z biurka i wybiegł na zewnątrz. Takie ADHD to chyba jest rodzinne, Nathan reaguje podobnie

 -Thalia..powiedz mi co się stało. -zaczęła wykonywać rożne ruchy rękami w których rozpoznałam język migowy
'Zapłaciłam za miłość...' 

-Ale co...? -Percy jęknął. 
-Ann, muszę gdzieś iść. 
-Okej? -przytaknęłam. No przecież nie zrobi sobie krzywdy. -Ej! Ale to zostaw! -zignorował mnie i wyszedł z księgą. Cóż nie miałam wyboru, poszłam za nim.
Doprowadziło mnie to do strumyka w obozowym lesie. Po co przyniósł to księgę? Postanowiłam działać. 
-Oddaj to! -wyrwałam ją z rąk Percy'ego. Był tak zorientowany, że nie zdążył mi przeszkodzić.  W tedy ze strumyka wynurzyła się dziewczyna. Coś ze mną nie tak, bo zamiast zasypać ją pytaniami uciekłam. Biegłam przyciskając książkę do piersi, jakby była nie wiadomo jakim skarbem. Czułam gdzieś w głębi, że widza w niej zawarta może pomóc Louisowi, może rozwiązać problemy Nathana, sprawić by przestał uciekać...że może rozwiązać klątwę Thalii i wszystko w czym namieszała miłość do niewłaściwej osoby.  
Zatrzymałam się dopiero, gdy dziewczyna ze strumienia pojawiła się nagle na mojej drodze.
-Oddaj mi księgę... -powiedziała spokojnie. 
-Zrób to Ann. -ku mojemu zdziwieniu poparł ją Percy. 
-Nie! Naprawdę chcesz oddać jej naszą szansę? 
-Posłuchaj... Ona wie co robi. 
-To ja zostałam wybrana, by strzec Nahana i jego braci! 
-Nie rozumiesz? Wybrała ciebie, bo nie doszłabyś prawdy... O to im chodzi! o to chodzi jej. Twoja matka nie rozmawiała z Artemidą tylko z Genitrix.
-Więc gdzie jest Artemida?!
-Nie wiem gdzie jest! Ale wiem jak możemy jej pomóc... Tylko oddaj mi księgę... -wyciągnęła rękę. Spojrzałam na Percy'ego, a on potaknął pośpieszająco. Wzięłam oddech. Jej palce już dotknęły okładki.
-Annabeth nie!!!! -strzała przeleciała milimetry ode mnie.
-Tomlinson..-zasyczała.
-Percy! -usłyszałam za sobą ten sam głos. -Percy nic ci nie jest? -identyczna dziewczyna podbiegła do Percy'ego i przytuliła. Zaczęła go całować.-Oh Percy! Na bogów! Myślałam, że ona cię zabiła...-mówiła między pocałunkami. Nawet nie zauważyłam, gdy ta druga zmieniła się w zupełnie inną kobietę, o czarnych pustych oczach i dużą ilością broni przywiązanej do pasa.
-Czekałam na ciebie synu Aresa...-Louis napiął cięciwę łuku, gotów do strzału. Ona jednak tylko zacisnęła pięści i powaliła go a kolana nawet nie dotykając. -A już myślałam, że mój znak nie zadziała. Muszę ci przyznać, że jesteś naprawdę silny. -podeszła do niego i wyjęła miecz zza pasa. Podłożyła go pod jego gardło.-Jak myślisz.... mamusia ucieszy się z twojej głowy? -Louis zacisnął mocno powieki.
-NIEEEEE! -zdążyłam krzyknąć, gdy krew popłynęła po leśnej ściółce.
********************
Huehuehuehuehue ^^ Jestę trolę niczym Riordan xD
Pomimo, iż ten rozdział tak średniawo mi się podobaaa :C

czwartek, 14 listopada 2013

rozdział XIV

rozdział XIV
oczami Nathana
'...obudzić się bez bólu i zmartwień...z tobą u swojego boku.'
Przez długi czas szliśmy w milczeniu. Musiałem zacząć rozmowę. Szła tak szybko, że miejscami ginęła w ciemności i miałem wrażenie jakby wcale jej nie było.
-Więc... Lana tak? -zatrzymała się i wpadłem na nią.
-Odezwałeś się.
-To źle?
-Nie chcę z tobą rozmawiać! Nie powinnam nawet ci pomagać... uszanuj moje dobre chęci.-zauważyłem, że nawet raz nie spojrzała mi w oczy. Lekkim ruchem podniosłem jej głowę tym samym sprawiając, że jej wzrok zatrzymał się na moim. Szybko odwróciła się zmieszana.
-Przestań...proszę. -jej zachowanie było przynajmniej dziwne. Wszystko od czasu gdy zobaczyła to 'coś' w moich oczach...przeraziło ją to do tego stopnia, że postanowiła odprowadzić mnie do obozu i zniknąć. Nath! Idealna dziewczyna ci ucieknie! Czułeś się kiedyś tak genialnie, przy jakiejś dziewczynie? No nie, a przyznać trzeba, że było ich całkiem sporo...mimo, że mieszkałem na Olimpie.
 -Idziesz czy nie?! -krzyknęła. Rany..mogłaby na mnie krzyczeć przez całe życie. Ach ty i te twoje marzenia...
-Tak! Ale najpierw chce coś wiedzieć...
-Co?! -krzyknęła tak ostro, że na chwilę odechciało mi się zadawać jakiekolwiek pytania.
-Skoro jesteś półkrwi, czemu nigdy...?
-Jestem venator daemoni rozumiesz? Jestem inna...i nie powinnam mieć kontaktu z innymi półbogami. Poza takimi jak ja...
-Więc Louis?
-Kiedy miałam 4 latka, na mój dom napadły demony-zaczęła opowiadać.-zabili mojego ojca..mnie porwali.
-Ok, ale co to da do..?
-Demony nie napadają ludzi, czy nawet herosów od tak sobie...tylko tych, którzy są naprawdę ważni. Dlatego trafiłam do specjalnej szkoły. Tak uczyli obrony przed nimi, bo nie są jak wszystkie potwory. Po kilku latach, stałam się venator. Poza granice nie wolno było mi wyjść, ale kiedyś to zrobiłam. Chciałam odwiedzić grób ojca...ale oni tylko na to czekali.Mimo szkolenia zostałam porwana...nie dałam rady się obronić. Ocalił mnie Louis, ale sam prawie stracił życie. Twoja matka, zaprowadziła mnie z nim do Tomlinsonów. Kazała mnie traktować jak nowe dziecko w rodzinie. Udało się..ale Lou do tej pory nie wie co się w tedy stało. Przez jakiś czas był moim bohaterem, celem nieosiągalnym...do czasu, aż moja matka powiedziała mi, że to nie jest ten...kazała czekać na...-przerwała. Nie musiałem się zastanawiać, dlaczego. Też słyszałem szelest, czułem ciepły oddech jakiegoś stworzenia. Uczucie przerażenie powróciło.
-Czym jest to coś przed nami... -zapytałem. W ciemności widać było parę wielkich czerwonych oczu.
-Kira.
-Co?!
-Raczej 'Kto?'.. PADNIJ! -tak bardzo skupiła się na ostrzeżeniu mnie, że sama tego nie zrobiła. Coś ją uderzyło i upadła z jękiem na ziemię, a potem ogromna mglista ręka wciągnęła ją w mrok. Stwór znów zniknął. słyszałem tylko jego..a raczej jej śmiech.
-Naprawdę sądzisz, że puszczę cię wolno? 
-Czym jesteś i czego chcesz?!

-Twoim najgorszym koszmarem..a czego chcę? Hmmm...tego czego wszyscy! Twojej śmierci Nathanie. -poczułem ból w wielu miejscach na raz. Potrafiła zadać cierpienie, nawet nie dotykając przeciwnika. Musiałem wywabić ją z ciemności.
-Wyjdź i walcz! Nie chowaj się pod osłoną nocy! Ona kiedyś zniknie...dalej! Bo pomyślę, że się boisz...-na chwilę wyprowadzenie jej w pole mojego wzroku stało się najgorszym pomysłem. Była to mglista kobieta o przeszywających ciało czarnych oczach i ostrych jak brzytwy pazurach. Rzuciłem mieczem, ale przeszedł przez jej ciało i upadł z brzękiem na ulicę. Jak mam do cholery pokonać, coś co jest dymem?!
-Ja się boję? hahahaha to ty powinieneś... Znam każdy twój ruch Sykes. Moja matka wyszkoliła cię dokładnie tak jak chciała...jesteś przewidywalny. 
-Nathan! Miecz!-usłyszałem krzyk Lany. Więc nic jej nie jest. -Celuj w sam środek głowy, dokładnie między oczami. -rzuciła mi moją broń.
-A ty jeszcze tu jesteś? Wścibska  venator daemoni...-zamachnęła się i uderzyła ją. Lana krzyknęła z bólu i znów znalazła się poza zasięgiem mojego wzroku. Teraz wiem, że pazury są prawdziwe, a reszta nie.
Zrobiłem dokładnie to co mi powiedziała. Celowałem między oczy. Trafiłem. Kira syknęła.
-Nie tak łatwo mnie pokonać!
-Kto powiedział, że on tego chce? -za nią pojawiła się świecąca przestrzeń, która powoli ją wciągała. Lana to zrobiła?
-Pozwól, że zabiorę coś ze sobą...-chwyciła Lanę w dłonie. Wrzeszczała. Po mglistej ręce Kiry płynęła krew, jej pazury wbijały się z bok córki Afrodyty.
-Lana!
-Nie! Nathan nie rób tego! -sam nie wiem jak, ale moja skóra zrobiła się czarna, oczy zaczęły widzieć tylko szarość. Mogłem dotknąć Kirę i zrobiłem to. Kopnąłem ją wprost w świetlistą dziurę. Wypuściła Lanę, która poleciała w górę i spadła gdzieś dalej.
Najgorsze, że ja też zaczynałem być wciągany. Czułem też, jakbym musiał się tam znaleźć.
-Jonathanie....przezwycięż to...masz siłę, której potrzeba. -głos mojej matki zadźwięczał mi w głowie. Stałem się sobą, a dziura zniknęła.
-Wow.. czo to było? Jak to zrobiłaś?! -nie dostałem odpowiedzi. To był pierwszy znak, by się martwić. Zacząłem biegać jak idiota we mgle i szukać jej. Leżała przede mną na środku drogi. Cholera dlaczego się nie podnosi?!
Pod nią rysowała się wyraźna czerwona kałuża...krew. Natychmiastowo puściłem  miecz i odciągnąłem ją na bok; sekundę przed przejeżdżającym autem. Koleś za kierownicą zatrąbił i rzucił jakieś wyzwisko.
-NIE WIDZISZ DO CHOLERY ZE ONA UMIERA?!?!-krzyknąłem, ale był już za daleko by to słyszeć.
-Nathan...jesteś tu prawda? Ja nie umarłam...-powiedziała cichym zmęczonym głosem.
-Nie...jeszcze nie, ale rana jest głęboka...-odsunąłem jej dłoń by obejrzeć miejsce gdzie zatopiły się pazury Kiry. Nie jestem wyczulony na widok krwi, lecz tym razem zakręciło mi się w głowie.
-Wiesz czego bym chciała? Zamknąć oczy i obudzić się bez bólu i zmartwień...z tobą u swojego boku. -jej powieki zaczęły opadać.
-Ej! Nie możesz tak po prostu...-szybkim ruchem oderwałem kawałek mojej koszulki i zacząłem tamować krew z rany. -Obiecałem ci ze nie wciągnę cię w kłopoty... proszę...zostań...-mogłem prosić ile chciałem...Hades postanowił ją zabrać.
I w tedy dotarło do mnie co powiedziała 'z tobą u swojego boku..' Jeden szalony i w zasadzie nie logiczny pomysł, ale musiał się udać...

Dotknąłem jej policzka, był ciepły...znaczy, że jeszcze jest czas. Pocałunek. W bajkach to działa, więc...czemu nie? To życie jest jak bajka. Zrobiłem to. Przez moje ciało przeszła fala ciepła. I nic. Jej skóra była bledsza i już całkiem zimna. 
-Tak kończy się historia Lany Tomlinson..córki Afrodyty.-łza spłynęła po moim policzku i gdy zmieszała się z krwią, zalśniła. Stopniowo to samo działo się z kolejnymi....
***************
Ba dam! Koniec kolejnego rozdziału! I tak, wiem... nikt nie czytaaa...</3
Umrze czy nie? ^^ Z tym sb jeszcze poczekacie, gdyż następny nadchodzi z perspektywy Annabeth xD

czwartek, 31 października 2013

rozdział XIII

rozdział XIII
oczami Thalii:
'Chrzanić zasady...'
Wstałam bardzo wcześnie. Nie mogłam zasnąć..może to i lepiej, ale wciąż o nim myślałam. Dobrze zrobiłam pozwalając Percy'emu go zabrać?
Na zegarku była już 7:00. Nie opłacało mi się dłużej leżeć w łóżku bez celu.
W jadalni byłam sama, ale czego się spodziewać...nawet herosi mogą być śpiochami. Na stoliku Artemidy, rozłożyłam papier i zabrałam się za rysowanie planu nowych domków. Nie jestem w tym dobra...Dlaczego wybrali mnie? Nie mam pojęcia...
W tedy usiadł naprzeciw mnie.
-Zamień marmur na granit....to da lepszy efekt.-jego głos sprawił, że ołówek wypadł z mojej dłoni. Lekko podniosłam wzrok. George.
-Może masz rację..-powiedziałam, klnąc w duchu. Starałam się nie patrzeć na niego...może sobie pójdzie?
-Coś cię gryzie? -zapytał, zupełnie jakby czytał w moich myślach. Ten chłopak coraz bardziej mnie zaskakuje. Przecież jeszcze wczoraj był umierający, a dziś jest jak gdyby nigdy nic.
-Skąd ty...?
-Annabeth mówiła, że się martwi. Zna cię jak nikt inny i...
-Mam gdzieś to co mówiła Annabeth! Nic się nie dzieje uwierz mi... -powiedziałam to głosem pełnym nerwów. To chyba bardziej utwierdziło go w przekonaniu, niż zbiło z tropu. Otworzył usta, lecz w tej samej chwili do jadalni zaczęli wchodzić herosi. Zaklął bezgłośnie.
-Nie powinieneś iść do stolika..? -uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nie wiem nic o jego boskich rodzicach.
-Syn Artemidy! Wybacz śliczna, ale mam prawo tu siedzieć... -czy on właśnie nazwał mnie śliczną??
Nigdzie Annabeth, Percy'ego, czy nawet Nathana. Rozumiem ważniejsze sprawy, ale potrzebowałam choć jednego z nich, by mnie wybawił, zanim powiem coś głupiego.
-Tak zapomniałam...-uśmiechnął się i zaczął składać kartki z moim planem.
-Tym zajmiemy się później.
-Zajmiemy? MY?
-Jeśli tylko chcesz to..
-Tak! -krzyknęłam, zanim zdążyłam pomyśleć. Chciałam, czy nie zgodziłam się. Odpowiedział uśmiechem.
*******************
Siedziałam nad jeziorem znów z głową w planach, lecz nie sama. Dotrzymał słowa...na moje nieszczęście.
-Tooo...został nam ostatni domek tak? -zapytał, gdy odłożyłam plany na bok.
-Tak, ten będzie chyba ostatni... Nie rozumiem, dlaczego nie zlecili tego Annabeth? Albo nawet innemu dziecku Ateny.. -w tedy zawiał wiatr. Okropnie silny. Porwał wszystkie kartki i wrzuciłby je do jeziora, gdyby George nie skoczył za nimi. Tak, też się napracował, może chciał ochronić swoją pracę...
Nie wydało mi się dziwne to, że potrafił utrzymać się w powietrzu, byłam pod wrażeniem tego. Gdy złapał projekty, z hukiem upadł na ziemię. Jednak wstał i zachowywał się jakby nic się nie stało.
-Dziękuję! -krzyknęłam. -Naprawdę ci dziękuję...-dodałam już ciszej, orientując się, że go zgniatam.
-Nie ma za co...-odpowiedział, pocierając ręką czerwony policzek, który krwawił. -Następnym razem, jak zechcesz mi podziękować..proszę nie przytulaj mnie.
Mój naszyjnik z kości smoka zrobił mu ranę na policzku.
-Bogowie przepraszam! -przyłożyłam do zadrapania chusteczkę zamoczoną w nektarze. On zaczął się odsuwać.
-Nie trzeba...naprawdę. -mówił w połowie chichocząc. Był taki słodki, kiedy się śmiał. Jego błękitne oczy świeciły w blasku słońca. Jedna sekunda...pocałunek i głucha cisza. Wpatrywał się we mnie zaskoczony tym gestem, a ja naprawdę nie wiedziałam co powiedzieć...przeprosić? Thalia! Ogarnij się dziewczyno! Jesteś łowczynią...zadzierasz nie tylko ze świętym prawem, ale też z jego matką. 

-Thalia...-odezwał się pierwszy. Jego usta lekko drgały, oczy były pełne podniecenia. 
-Nie! To się nigdy nie zdarzyło rozumiesz?! Zapomnij...proszę...-to ostatnie wypowiedziałam już ze łzami. On dalej stał w miejscu, lecz ja uciekłam. nie miałam zamiaru czekać na jego reakcję. Chciał złapać mnie za rękę, zatrzymać? Być może...dostrzegłam tylko lekki ruch, ale pomyślał o tym zbyt późno. 
Chciałam porozmawiać o tym z Annabeth, ale miała ważniejsze sprawy. Nathan wdał się w bójkę z córką Hekate i wylądował w skrzydle medycznym. Musiała być przy nim, nie mogłam mieć jej tego za złe. 
Zatrzymałam się przed domkiem Zeusa, mojego ojca. Weszłam do środka i zsunęłam się po ścianie,  zaczęłam płakać. 'Opóźniłaś Wielką Przepowiednię, myślałaś, że tak będzie lepiej...że chłopcy ci nie potrzebni. Nagle zjawia się on i psuje wszystko...' 
Drzwi się otworzyły. Znów on! Mówiłam mu, że ma zapomnieć! 
-Czego chcesz?! -krzyknęłam z niewiarygodną siłą. Rozpacz potrafiła dodać mi odwagi. 
-Chcę porozmawiać! -odpowiedział tym samym tonem. Podał mi rękę i pomógł wstać z podłogi. 
-Nie mamy o czym rozmawiać...
-Uwierz, że mamy...
-Tak! Podobasz mi się. Nie! Nie mogę być z tobą... Kwestia zasad. Jestem łowczynią, nie mogę mieć chło..-uciszył mnie pocałunkiem. 
-George! Co ty robisz?!
-Chrzanić zasady...-pchnął mnie i przyparł do ściany. Nie miałam szans protestować, ale nawet nie chciałam. Czułam wzbierające we mnie fale ciepła. Uległam mu. Szybko pozbyłam się jego bluzki, on zsunął moją z ramienia i przez domek przetoczył się grzmot. 
-Thalio Grace. Złamałaś święte prawo łowczyń Artemidy, jak również wystąpiłaś przeciw swojemu ojcu, podejmując współżycie z twoim bratem przyrodnim... 
-Zaraz...jesteś synem Zeusa?! -zapytałam i pełna gniewu odepchnęłam go od siebie. Nie zdążył odpowiedzieć. 
-Musisz zapłacić za to co zrobiłaś... 
********************************
Końcówka zboczona...tak wiem^^ Ale tak miało być xD
Teraz staram się pokazać kto w kim się zakochał i tak dalej... Dlatego mniej jest akcji, więcej romansu. Przepraaaszaaam <3
Proszę o komentarze ;*


 

wtorek, 29 października 2013

rozdzial XII

rozdział XII
'Pamiętaj, że cię kocham...Jonathanie...'
Ból...potworny, piekący...jakby ktoś rozrywał moje ciało na strzępy. Potem ciemność, cisza...pustka. Czarno przed oczami, nie wiesz czy przed sobą masz drogę, czy przepaść. Boisz się zrobić krok, by się przekonać...nie wiesz gdzie jesteś, ani jak stąd wyjść. No i nie możesz stać.
Przez chwilę zacząłem sądzić, że naprawdę ktoś odebrał mi nogi. Nie. Były na miejscu, ale tak jakbym nie miał w nich czucia...jakby nie były moje. Pierwsza próba wstania. Ból przeszywający całe ciało, rozkazał mi pozostać na ziemi bez ruchu. Słychać było tylko mój ciężki oddech i łzy skapujące na podłoże. Poczułem dłoń na moim ramieniu. Nade mną stała moja matka...
-Jonathan...
-Co ty..? Jestem Nathan, przecież to wiesz...
-Ach, no tak... Przepraszam za to co zrobiłam. To przeze mnie wpadłeś pod samochód. -moja własna matka, przyczyniła się do mojej śmierci?! To chyba naprawdę jest chore.. Ale chwila, skoro umarłem to dlaczego czuję ból?? A może nie...
-Czy ja umarłem? I gdzie jestem?
-Nie umarłeś...jeszcze. śnisz nieskończony sen i tylko ja mogę zdecydować kiedy się obudzisz.
-Więc zrób to! Teraz! Po co to wszystko?! Miałem iść do ciebie...-jej usta zadrżały. Chciała ukryć smutek?
-To był jedyny sposób, żeby cię powstrzymać...żebyś nie wrócił do niej.
-Niej? Mówisz o sobie! Zabiłaś mnie, żebym nie wrócił?!
-To nie ja...ja cię straciłam. Miałeś sześć lat pamiętasz?
-O czym ty...? -przerwałem. Wspomnienie uderzyło mnie z ogromną siłą. Ciemne niebo, Louis, George...ten głos...nagle wszystko stało się jasne.
-Na Bogów...-chciała mnie objąć, ale ją odepchnąłem. -Nie ufam ci...Nie walczyłaś o nas...o mnie...
-Nie mam takiej mocy, ale...-zawahała się. -...ty masz.
-J-ja? Ty na pewno wiesz co mówisz?? -jej postać zamigotała.
-Mam zbyt mało mocy, by utrzymać połączenie z tobą...
-Co? Więc gdzie jesteś i co się dzieje?! -krzyknąłem.
-Musicie znaleźć trzy kamienie. Każdy jest w miejscu, o którym marzył jeden z was...każdy podda was próbie...
-Ale po co?? -nie odpowiedziała na moje pytanie, lecz powiedziała coś co na długo utkwiło w mojej pamięci.
-Pamiętaj, że cię kocham...Jonathanie.-pocałowała mnie w czoło i zniknęła.
-Czekaj! Powiedz coś więcej! Co mam robić?? -krzyczałem, jednak odpowiadało mi tylko echo. Potem i to co wokół mnie zaczęło się rozmazywać, aż znikło do końca, a ja zacząłem spadać w otchłań.
Poczułem, że nie leżę już na twardej ziemi. Byłem na czymś miękkim ciepłym...ten kto mnie znalazł pomyślał nawet o kocu i odrobinie nektaru. Parę centymetrów ode mnie paliło się małe ognisko, a przy nim siedziała dziewczyna. Miała niezwykle znajome, zdecydowanie boskie rysy twarzy.
Mały ruch, kosztował mnie wiele siły, jednak sięgnąłem po naczynie z nektarem. Jeden łyk, smak soku z granatu, fala ciepła...żadnej poprawy. Cholera co jest?!
-Tyle wystarczy...-dziewczyna zabrała mi kubek.-Wiem, że nie pomogło, ale trzeba poczekać. Masz w sobie jad demona.
-Czy...my się znamy? Mam takie wrażenie, jakbym...
-Lana. Lana Tomlinson. -podała mi rękę. Zrobiłem to samo. Poczułem dreszcz i już w tedy wiedziałem jak wiele razem przejdziemy. -Córka Afrodyty.
Mgliste wspomnienie przemknęło przez moją pamięć...siostra Louisa. Ta dziewczyna, która przyglądała mi się tak uważnie ostatnim razem w domu Tomlinsonów. Chyba nie była wrogiem, ale..wewnętrzny instynkt podpowiadał mi ucieczkę. Oczywiście niemożliwą w tym stanie.
-Uratowałaś mnie? Znaczy...sama?
-Z lekką pomocą mojej matki. Ona mi cię wskazała. Normalnie nie zwróciłabym uwagi na chłopaka wchodzącego wprost pod auto.
-Ale skoro jesteś półboginią to...co robiłaś w centrum Nowego Jorku? I dlaczego nigdy nie widziałem cię w obozie? I...
-Zadajesz strasznie dużo pytań...-uśmiechnęła się. -To skomplikowane, to... -mówiła do mnie, ale nic nie docierało do mojego pustego łebka. Wyłączyłem się patrząc w jej oczy...nie udałoby mi się wymienić wszystkich kolorów, które były w jej oczach. Jak można mieć, aż tak cholernie piękne oczy?! Kolejna sprawa to usta, lekko zaczerwienione i uroczo zadarty nosek. Ogółem wszystko... Przy niej Annabeth była przeciętna.
-Coś ze mną nie tak? -zapytała. -Przyglądasz mi się jakbym była z kosmosu.... -potrząsnąłem głową, żeby się wybudzić.
-Nie! Ja tylko...łał...-naprawdę nie byłem w stanie powiedzieć nic innego. Nigdy nie czułem czegoś podobnego, ale był to naprawdę genialny stan! Motylki w moim brzuchu urządzały sobie III wojnę światową, a w głowie była jedna wielka pustka....jedyny obiekt-ona.
Cóż...być może, pomimo bycia córką bogini piękna, nie przywykła do czegoś takiego. Miałem wrażenie, że nie chcę teraz widzieć swojej twarzy. Mina w stylu, zaskoczony, przerażony i niedowierzający w jednym, że tak piękna i czarująca dziewczyna, może mieć cokolwiek wspólnego z moim braciszkiem...
-Nie jestem potworem... możesz mi ufać. -powiedziała.
-Nie w tym rzecz....-zamknąłem oczy, żeby nie patrzeć na nią i tym samym móc prowadzić w miarę normalną rozmowę.-Bo ja...Ugh! -jęknąłem, gdy przez moje ciało przeszła fala zimna...coś czego nie czułem nigdy wcześniej. Zacząłem mimowolnie szczękać zębami i pocierać rękami ramiona, by choć trochę się ogrzać. Lana podniosła koc i okryła nim mnie. Była tak blisko. Jej oddech drażnił mój policzek, jednak to ciepło dawało ukojenie i przenikało do mojego wnętrza. Oczy hipnotyzowały wiąż zmieniającym się kolorem...raz żółtym i niebieskim, a za chwilę inną mieszanką. Włosy pachniały wiśniami i czymś jeszcze równie słodkim. Była idealna...na wyciągnięcie ręki. Czułem ciepło jej ust, lecz nagle ona pisnęła i odsunęła się.
-Nathan...twoje oczy....-jej głos był przesiąknięty strachem. Podała mi lusterko. Początkowo bałem się spojrzeć, lecz zrobiłem to i jakoś nie widziałem różnicy.
-Wszystko jest okay...-powiedziałem spokojnie.
-Ja widziałam! Przez chwilę były czarne...puste. I głos, który mówił...-urwała. Wyraźnie bała się tych słów, lecz nie chciała się nimi dzielić. Jakby samo ich usłyszenie mogło zabić.
Wstała i otrzepała ubranie.
-Jesteś w stanie iść? -zapytała, już zupełnie innym głosem, choć  nadal czułem w nim niepokój.
-Ja...Tak, chyba tak. -skrzywiłem się stając pełną stopą na ziemi, ale dało się to wytrzymać.
-Znajdźmy twój obóz i już nigdy więcej na siebie nie wpadajmy....-urwała. Pomijając fakt, że w mroku, gdy już zgasiła ognisko, nie byłem w stanie dostrzec jej twarzy...mógłbym przysiąc, że łza spłynęła po jej policzku.
-Nie chcę kłopotów...-dodała po chwili i ruszyła w ciemność.
************************
Zakończenie nie jest emocjonujące, ale myślę, że daje do myślenia nad tym co będzie dalej. Tym razem poszłam w tajemniczość, a nie w grozę, ale myślę, że się udało ^^
Proszę o komentarze ;*
Kocham wasss<3