środa, 25 grudnia 2013

rozdział XVI cz. 2

rozdział XVI cz.2
oczami Percy'ego
'ona  nie należy do ciebie.'

-Stój! -krzyknąłem, ale Wiktoria zrobiła swoje.Na chwilę oślepiło mnie światło, lecz potem znów mogłem widzieć. Zranione ramię nadal bolało, po policzku ciekła struga krwi. Wiktoria leżała na mnie wcale nie pomagając w przezwyciężeniu cierpienia. Zorientowałem się, że jesteśmy w jaskini...o ile tak dobrze urządzona nadal zwałaby się jaskinią. Pachniało świeżymi bułeczkami i kawą. Trzy łóżka były symetrycznie rozmieszczone na niewielkiej przestrzeni. Wejście zakrywała  zasłona z lian i liści. Gdzieś słyszałem ptaki, które toczyły walkę, zagłuszał je jednak odgłos wody i przekładanych talerzy. Wiktoria wstała i ruszyła ciemnym korytarzem wydrążonym w ścianie.
-Wiki? To ty? -rozległ się dziewczęcy głos drugiej nimfy. Dotarliśmy do kuchni. Przez wielkie okno wpadała ogromna ilość światła dnia, nawet nie było widać, że to wszystko urządzone jest w środku skały.
-Mery, poznaj Percy'ego. Percy to moja siostra Mery. -podałem rękę dziewczynie. Dreszcz przeszedł przez moje ciało i zobaczyłem parę pozornie nie związanych ze sobą obrazów. Potem upadłem.
*********
-Percy! Percy! -obudził mnie głos Mery. -Wszystko w porządku? -zapytała przysiadając na brzegu łóżka. 
-Tak ja tylko...-potrząsnąłem głową. Podała mi talerz z cieplutką bułeczką i kubek z czekoladą. Przez chwilę czułem się fajnie, ale w tedy weszła ona...Calipso. Koszyk z malinami wypadł jej z rąk.
-P-p-percy?!Wiktoria obiecała, że nigdy cię tu nie przyprowadzi!
-Musiała! Danica opętała jedną z obozowiczek i....
-Nie obchodzi mnie co zrobiła Danica! Chciała go ratować? Proszę! Ale czemu tutaj?!
-Znaczy... że to ta twoja wyspa? Ale jak ja się....
-Nie, to nie Ogigia, ale i tak stąd nie wyjdziesz Percy. Danica opętała twoją przyjaciółkę Casandrę, ale podała się także za Wiktorię. Ktoś ją widział i nie pozwolą nikomu opuścić tego miejsca.
-Ale oni wiedzą, że tu jestem...prawda?
-Obawiam się, że ich to nie obchodzi. -mruknęła Calipso.
-Błagam cię! Znajdź Wiki i rozwiążcie to. -krzyknęła Mery. Po czym zwróciła się do mnie.-Powiesz mi co sie stało? W tedy gdy no wiesz...upadłeś.
-Ja...-zawahałem się. Poczekałem aż Calipso wyjdzie na zewnątrz i dopiero w tedy w pełni się otworzyłem. -Zobaczyłem jak uciekasz przez ogniem, zmagasz się z wiatrem i śniegiem. Słyszałem podły śmiech i mojego...przyrodniego brata Nathana. -Mery wstała i nagle stała się jakaś bardziej nerwowa.
-Powiedzieć mu, czy...nie nie nie...lepiej jeśli nie będzie wiedział.-szeptała.
-Haloooo! Ja wciąż tu jestem i słyszę wszystko.-wzięła głęboki oddech i wyciągnęła z szufladki w stoliku nocnym, jakiś rysunek.
-Kiedy kogoś dotkniesz masz wizję prawda? -rozłożyła papier i moim oczom ukazała się plątanina kresek i znaczków. Z przerażeniem dostrzegłem, że pod trójzębem jest moje imię. -Każda linia to dar. Ty masz ich tylko kilka, między innymi władza nad wodą po twoim ojcu. Ale ta czerwona kreska...ona nie należy do ciebie.
-Więc dlaczego tu jest?! -przejechała palcem po niej i dotarła do skomplikowanego znaku. Nie mogłem odczytać imienia, było skreślone, zamazane. Liczba linii była naprawdę imponująca. -Co..to za heros? Dlaczego jego imię jest skreślone?
-Ta kartka należy do demonów. Skreślony znaczy wyeliminowany. 
*******************
Dam, dam daaam.... O.O
Bogowie ile mi to zajęło xd
Ale myśle, że jest dobrze ^^

sobota, 7 grudnia 2013

rozdział XVI cz. I

rozdział XVI część I
'Przyjdzie taki moment, że będziesz musiała wybrać...'
Oczy Louisa płonęły czerwonym blaskiem. Jego twarz ukazywała rządzę mordu.
-Nigdy nie byłem jej synem..-rzucił w stronę martwej dziewczyny. Czubkiem miecza przewrócił ją na plecy. Dopiero w tedy ją poznałam. Heroska z naszego obozu, zaginęła jakiś tydzień temu. Casandra Parker..córka Demeter. Ostatnimi czasy, była bardzo blisko z Perc..zaraz. Gdzie Percy?
-Percy? -nie dostałam odpowiedzi.-PERCY! Gdzie jesteś?! -pobiegłam w dalszą część lasu. Tam gdzie  widziałam go po raz ostatni. Był tam. Ta dziewczyna wciąż go ściskała, a on był ranny. Podeszłam do nich, lecz ona wyszeptała jakieś słówko po grecku i zniknęli.
-Stój! -zdążył krzyknąć Percy.
-Wyjdź i walcz! -wyciągnęłam sztylet. -A przede wszystkim oddaj mi go, wiedźmo!
-To nie wiedźma...to nimfa. One mają w zwyczaju chronić swoich ukochanych, nawet jeśli nie robią tego za dobrze.
-Ty...znaczy...-zaczęłam się obracać wkoło.-Atena? -wyjąkałam.
-Przyszłam tylko powiedzieć, że wybrałam cię, bo naprawdę wierze...bo naprawdę wiem, że się nadajesz! -powiedziała z pełnym entuzjazmem. Chwilę potem znów przybrała maskę powagi. -Jesteś jednym z moich najzdolniejszych dzieci i...
-Ale zawiodłam cię! Wystawiłam Nathana na pewną śmierć...do tego nie raz.
-On nie umarł. Cierpi, równo z tym jakby cierpiał umierając...powodem jest jednak poczucie winy. -machnęła ręką i pojawił się obraz jak z iryfonu. Nie, był inny. Był bardziej realny, zupełnie jakbym też tam była. Rozejrzałam się i musiałam przyznać, że to nie złudzenie....naprawdę stałam teraz na środku ulicy, patrząc na Nathana i jakąś dziewczynę umierającą na jego rękach, a obok mnie stała Atena.
-Lana-mówił ze łzami.-Nie! To ja...ja powinienem być teraz na twoim miejscu...
-Nathan...-podbiegłam do niego. Chciałam go przytulić, powiedzieć, że wszystko się ułoży, ale...moje ręce przeszły przez niego. Wizja się rozmyła i pozostał tylko szloch Nathana, słyszałam to nawet znów stojąc pośrodku lasu.
-On uważa, że to jego wina. Demon chciał jego, a skrzywdził ją, bo go obroniła.
-Musi być jakaś szansa! Ateno uratuj ją!
-Nie mogę! I ty też nie. Nie chcę byś go szukała...ani jego, ani Percy'ego. Chcę byś wróciła do Louisa i zajęła się nim. On bardziej będzie teraz potrzebował twojej obecności.
-Zaczekaj! -krzyknęłam, lecz ona już zniknęła. Pozostała tylko malutka buteleczka, którą rzuciła w trawę. Jest boginią mądrości, nie zrobiła by tego przypadkiem. Podniosłam ją i poszłam do miejsca, gdzie zostawiłam Louisa.
Klęczał, przed ciałem Casandry. Ten morderczy blask z jego oczu znikł, a zastąpiło go zwyczajne przerażenie. On był w szoku...w szoku, że zabił tę dziewczynę. Ślepo wpatrywał się w jej oczy, jakby liczył...na to, że to nie prawda.
-Zabiłem ją...-wyszeptał. i lekko podniósł wzrok w moją stronę.-Zabiłem niewinną heroskę...
-Ten ruch był samoobroną! Musiałeś...
-Tak opętała ją, ale nikomu tego nie udowodnię! O to im chodzi, żeby każdy uważał mnie za mordercę, oszusta....zdrajcę, którym z resztą jestem. Żebym nie miał dokąd iść i żebym wreszcie wrócił do niej.
-Zdrajcę?
-Wiesz, że moja matka odwiedzała mnie gdy byłem dzieckiem prawda?
-Mhmm...-przytaknęłam.
-To nie była ona. Mały o niczym nie wiedziałem. Pytała o Nathana o jego zdolności...nie miałem pojęcia, że mówiąc jej o wszystkim jednocześnie podpisuję wyrok jego śmierci. Potem się zorientowałem, ale było za późno. Wiedziała już wszystko i zaczęła to wykorzystywać. Chciałem być jak najdalej od niego, by nie wiedzieć nic więcej. Trafiłem tu, bo ona tak to zaplanowała, ja już zabiłem was wszystkich...
-Nathan i jego zdolności...poza władzą nad wodą i instynktem łowcy...?
-On jest naprawdę wyjątkowy Annabeth. Kiedy Artemida, chciała uciec po pierwszym dziec...to jest po moich narodzinach, Apollo ukradł talenty bogów, związane z żywiołami i oddał jej, dla ochrony. Potem to przeszło na jej kolejne dziecko...na Nathana. Potrafi miotać piorunami, wzniecać ogień, a nawet sprawić, że cała dobra pogoda w obozie zmieni się w śnieżną zamieć. Tylko, że on o tym nie wie. Nie ma pojęcia jak wielką potęgą włada, bierze to za zwykły talent nic więcej. Ale z nadmiaru emocji, może wywołać kataklizm na skalę światową! Nie nauczył się kontrolować swojej mocy, a są takie których nawet nie zna. Ujawniają się z wiekiem. On miał być od nas odcięty, żeby nie dowiedział się o tym co potrafi. Trzeba go znaleźć. W tej książce może być coś co....-nagle usłyszeliśmy głosy.
-Lou! Schowaj się! -w mgnieniu oka znalazł się na drzewie. Skupiłam się i udałam płacz. Gdy półbogowie dobiegli do mnie, wszystko wyglądało tak jakbym znalazła Casandrę martwą i zupełnie nie miała pojęcia co się zdarzyło.
-Annebteh! -krzyknął ktoś i odciągnął mnie na bok. -Co tu się stało?!
-Ja, ja, ja....nie wiem. -załkałam. -Byłam na spacerze i ją znalazłam. -przez tłum, przedarł się Austin. Udał, że płacze i rzucił się w jej stronę z krzykiem 'Casandraa!' Był tyłem do innych, ale nie do mnie; ja widziałam co robi. Trzymał jej rękę i szeptał dziwne słówka...co dziwniejsze wcale nie po grecku. W momencie, gdy zobaczyłam jego kły i kocie oczy, jak wbił się w jej rękę, udając, że całuje...zrozumiałam, że mam do czynienia z czymś w rodzaju wampira. Jak wielkie było zdziwienie wszystkich, gdy nagle Casandra zaczęła się krztusić powietrzem.
-Jak to zrobiłeś?? -zapytałam półszeptem. Austin przyłożył palec do ust i bezgłośnie powiedział coś w stylu 'A czy to ważne?' Pomógł jej wstać i opierając ją na swoim ramieniu, odprowadził do domku Demeter.
-Lou..już poszli. -spojrzałam w stronę drzewa i zobaczyłam tylko, że zasnął leżąc na wysokiej gałęzi. Uśmiechnęłam się sama do siebie. 'Co za idiota...' Wróciłam do domku i rzuciłam się na łóżko, ściskając w rękach buteleczkę od mamy...automatycznie zasnęłam.
Mój sen, był niezrozumiały i zawiły. Zwykle rozumiałam sensy snów bez problemu, teraz jednak było mi trudno.
Byłam sama w lesie. Ciemność pokrywała wszystko i tylko od czasu do czasu niebo przecinały pioruny, od których robiło się jasno jak w dzień. Kropił deszcz..nie to nie deszcz. Kropelki smagały moje odkryte ramiona niczym bicze i były chłodne, wręcz zamarznięte, o ostrych końcach. Po długiej wędrówce, wyszłam na otwarte pole. Przede mną był kamienny krąg. Byłam w Anglii, tak poznaję to miejsce. Niemal nie dostałam zawału, gdy mojej wychłodzonej i poranionej od kryształków skóry dotknęła ciepła, ludzka dłoń Louisa. Skąd on się tu...?
-Nie ma czasu. -szepnął, patrząc w górę. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że stoimy niemal w centrum cyklonu. W tedy zobaczyłam to najgorsze...burzą kierował Nathan, ale definitywnie nie był sobą. Jego oczy miały kolor zbliżony do czerni, a ruchy były nienaturalne i wymuszone. Obok na ogromnym megalicie stała kobieta w czerwonej sukni. w prawej ręce trzymała włócznię, co naprawdę nie współgrało z jej ubiorem.
Z przerażeniem dostrzegłam, jak Louis znalazł się na kamieniu, tuż przed nią i rozpoczął walkę. Musiał unikać piorunów, a na tej wysokości był niczym ludzki piorunochron. W pewnym momencie błyskawica uderzyła milimetry od niego. Zdezorientowany, obrócił się i to był jego błąd.
-Louis! Za tobą! -usłyszał to zbyt późno. Przebiła go włócznią, jakby był tylko szaszłykiem i zrzuciła z kamienia. Czas w jakim spadał, był ułamkiem sekundy. Grot wbił się w ziemię. Gdzieś nad tą tragedią zaświeciło lekkie białe światło. Czas się zatrzymał. Zobaczyłam dziewczynę o niesamowicie znajomej twarzy i uśmiechu.
-Silena? -to pierwsze co przyszło mi do głowy. Zachęcająco kiwnęła głową. Przeszłam obok tego strasznego widoku, który łamał mi serce. Nie. Nie Umrze. To tylko sen. Ścisnęłam dłonie razem i napotkałam przeszkodę-buteleczka od mamy. Nalepka głosiła 'Annabeth, jeśli kochasz nie pozwól odejść...'
-To nie dzieje się naprawdę. Wiesz o tym, ale to może się stać i przyjdzie taki moment, gdy będziesz musiała wybrać. A uratować kogoś możesz w ten sposób tylko raz. -to naprawdę była Silena, poznałam jej głos.
Tylko raz? Przede mną pojawiłam się ja sama, tylko lekko rozmazana. Wyjęła włócznię z jego ciała, co było trudne; grot wbił się głęboko. Wyciągnęła z kieszonki buteleczkę i trzymając rękę Lou, wypiła. Powoli opadła na na trawę i zaczęła się jakby dusić i znikać. Rana Louisa zmieniła się w dużą bliznę, otworzył oczy i zaczął wykrzykiwać moje imię, ale druga ja ginęła w oczach. Stawała się coraz mniej widoczna, aż nie było jej wcale. Ktoś podszedł do niego i położył na jego ramionach skórzaną kurtkę.
-Odeszła i nie zmienisz tego. Musimy iść, jeśli chcemy, by Nathan wydostał się spod jej panowania. -pocieszała go Thalia. Zaraz... odeszła? to znaczy, że ja?
-Pamiętaj o tym Ann, użyj tego tylko gdy naprawdę będzie konieczne. -sen zniknął, a tylko wciąż w głowie dźwięczały mi słowa Sileny.
Kolejna scena działa się w tym samym miejscu, lecz wszystko było inaczej. Nie było tej kobiety, Nathan stał sam. Wokół niego wirowały płatki śniegu. Usiadł na szczycie megalitu, lecz gdy dotknął palcami kamienia, zaczął zamarzać. Mroźne wzory osłoniły cały kamień, do momentu, aż podniósł dłoń. Z drugiej buchnął płomień i stopił część szronu.
-Nie panuję nad tym. -wyszeptał.-Bogowie co ja wam zrobiłem?! -krzyknął. Śnieg stał się większy i wiatr roznosił go na większą skalę, płomień w jego dłoni również się zmienił, piorun trzasnął... Nathan wziął głęboki oddech, zamknął oczy.
-Spokojnie, bo to wszystko przez emocje. Sykes SPOKOJNIE! -warknął, a to wszystko zamiast zmaleć, nasiliło się.
Sen znikł.
Obudziłam się. Wiedziałam jedno. Nie mogę pozwolić, żebyśmy pojechali do Anglii, muszę chronić Nathana przed samym sobą
*****************************************
Napisanie tego, było trudne. Inspiracja filmem, zmieniła zupełnie moje plany co do opowiadania...chodzi o moce Nathana xD W pierwszej chwili nie było tego w moim scenariuszu, no ale.. myślę, że wyjdzie dobrze ^^
Jak widać rozdział jest dzielony na części. Następna z perspektywoo Percy'ego :3