czwartek, 14 listopada 2013

rozdział XIV

rozdział XIV
oczami Nathana
'...obudzić się bez bólu i zmartwień...z tobą u swojego boku.'
Przez długi czas szliśmy w milczeniu. Musiałem zacząć rozmowę. Szła tak szybko, że miejscami ginęła w ciemności i miałem wrażenie jakby wcale jej nie było.
-Więc... Lana tak? -zatrzymała się i wpadłem na nią.
-Odezwałeś się.
-To źle?
-Nie chcę z tobą rozmawiać! Nie powinnam nawet ci pomagać... uszanuj moje dobre chęci.-zauważyłem, że nawet raz nie spojrzała mi w oczy. Lekkim ruchem podniosłem jej głowę tym samym sprawiając, że jej wzrok zatrzymał się na moim. Szybko odwróciła się zmieszana.
-Przestań...proszę. -jej zachowanie było przynajmniej dziwne. Wszystko od czasu gdy zobaczyła to 'coś' w moich oczach...przeraziło ją to do tego stopnia, że postanowiła odprowadzić mnie do obozu i zniknąć. Nath! Idealna dziewczyna ci ucieknie! Czułeś się kiedyś tak genialnie, przy jakiejś dziewczynie? No nie, a przyznać trzeba, że było ich całkiem sporo...mimo, że mieszkałem na Olimpie.
 -Idziesz czy nie?! -krzyknęła. Rany..mogłaby na mnie krzyczeć przez całe życie. Ach ty i te twoje marzenia...
-Tak! Ale najpierw chce coś wiedzieć...
-Co?! -krzyknęła tak ostro, że na chwilę odechciało mi się zadawać jakiekolwiek pytania.
-Skoro jesteś półkrwi, czemu nigdy...?
-Jestem venator daemoni rozumiesz? Jestem inna...i nie powinnam mieć kontaktu z innymi półbogami. Poza takimi jak ja...
-Więc Louis?
-Kiedy miałam 4 latka, na mój dom napadły demony-zaczęła opowiadać.-zabili mojego ojca..mnie porwali.
-Ok, ale co to da do..?
-Demony nie napadają ludzi, czy nawet herosów od tak sobie...tylko tych, którzy są naprawdę ważni. Dlatego trafiłam do specjalnej szkoły. Tak uczyli obrony przed nimi, bo nie są jak wszystkie potwory. Po kilku latach, stałam się venator. Poza granice nie wolno było mi wyjść, ale kiedyś to zrobiłam. Chciałam odwiedzić grób ojca...ale oni tylko na to czekali.Mimo szkolenia zostałam porwana...nie dałam rady się obronić. Ocalił mnie Louis, ale sam prawie stracił życie. Twoja matka, zaprowadziła mnie z nim do Tomlinsonów. Kazała mnie traktować jak nowe dziecko w rodzinie. Udało się..ale Lou do tej pory nie wie co się w tedy stało. Przez jakiś czas był moim bohaterem, celem nieosiągalnym...do czasu, aż moja matka powiedziała mi, że to nie jest ten...kazała czekać na...-przerwała. Nie musiałem się zastanawiać, dlaczego. Też słyszałem szelest, czułem ciepły oddech jakiegoś stworzenia. Uczucie przerażenie powróciło.
-Czym jest to coś przed nami... -zapytałem. W ciemności widać było parę wielkich czerwonych oczu.
-Kira.
-Co?!
-Raczej 'Kto?'.. PADNIJ! -tak bardzo skupiła się na ostrzeżeniu mnie, że sama tego nie zrobiła. Coś ją uderzyło i upadła z jękiem na ziemię, a potem ogromna mglista ręka wciągnęła ją w mrok. Stwór znów zniknął. słyszałem tylko jego..a raczej jej śmiech.
-Naprawdę sądzisz, że puszczę cię wolno? 
-Czym jesteś i czego chcesz?!

-Twoim najgorszym koszmarem..a czego chcę? Hmmm...tego czego wszyscy! Twojej śmierci Nathanie. -poczułem ból w wielu miejscach na raz. Potrafiła zadać cierpienie, nawet nie dotykając przeciwnika. Musiałem wywabić ją z ciemności.
-Wyjdź i walcz! Nie chowaj się pod osłoną nocy! Ona kiedyś zniknie...dalej! Bo pomyślę, że się boisz...-na chwilę wyprowadzenie jej w pole mojego wzroku stało się najgorszym pomysłem. Była to mglista kobieta o przeszywających ciało czarnych oczach i ostrych jak brzytwy pazurach. Rzuciłem mieczem, ale przeszedł przez jej ciało i upadł z brzękiem na ulicę. Jak mam do cholery pokonać, coś co jest dymem?!
-Ja się boję? hahahaha to ty powinieneś... Znam każdy twój ruch Sykes. Moja matka wyszkoliła cię dokładnie tak jak chciała...jesteś przewidywalny. 
-Nathan! Miecz!-usłyszałem krzyk Lany. Więc nic jej nie jest. -Celuj w sam środek głowy, dokładnie między oczami. -rzuciła mi moją broń.
-A ty jeszcze tu jesteś? Wścibska  venator daemoni...-zamachnęła się i uderzyła ją. Lana krzyknęła z bólu i znów znalazła się poza zasięgiem mojego wzroku. Teraz wiem, że pazury są prawdziwe, a reszta nie.
Zrobiłem dokładnie to co mi powiedziała. Celowałem między oczy. Trafiłem. Kira syknęła.
-Nie tak łatwo mnie pokonać!
-Kto powiedział, że on tego chce? -za nią pojawiła się świecąca przestrzeń, która powoli ją wciągała. Lana to zrobiła?
-Pozwól, że zabiorę coś ze sobą...-chwyciła Lanę w dłonie. Wrzeszczała. Po mglistej ręce Kiry płynęła krew, jej pazury wbijały się z bok córki Afrodyty.
-Lana!
-Nie! Nathan nie rób tego! -sam nie wiem jak, ale moja skóra zrobiła się czarna, oczy zaczęły widzieć tylko szarość. Mogłem dotknąć Kirę i zrobiłem to. Kopnąłem ją wprost w świetlistą dziurę. Wypuściła Lanę, która poleciała w górę i spadła gdzieś dalej.
Najgorsze, że ja też zaczynałem być wciągany. Czułem też, jakbym musiał się tam znaleźć.
-Jonathanie....przezwycięż to...masz siłę, której potrzeba. -głos mojej matki zadźwięczał mi w głowie. Stałem się sobą, a dziura zniknęła.
-Wow.. czo to było? Jak to zrobiłaś?! -nie dostałem odpowiedzi. To był pierwszy znak, by się martwić. Zacząłem biegać jak idiota we mgle i szukać jej. Leżała przede mną na środku drogi. Cholera dlaczego się nie podnosi?!
Pod nią rysowała się wyraźna czerwona kałuża...krew. Natychmiastowo puściłem  miecz i odciągnąłem ją na bok; sekundę przed przejeżdżającym autem. Koleś za kierownicą zatrąbił i rzucił jakieś wyzwisko.
-NIE WIDZISZ DO CHOLERY ZE ONA UMIERA?!?!-krzyknąłem, ale był już za daleko by to słyszeć.
-Nathan...jesteś tu prawda? Ja nie umarłam...-powiedziała cichym zmęczonym głosem.
-Nie...jeszcze nie, ale rana jest głęboka...-odsunąłem jej dłoń by obejrzeć miejsce gdzie zatopiły się pazury Kiry. Nie jestem wyczulony na widok krwi, lecz tym razem zakręciło mi się w głowie.
-Wiesz czego bym chciała? Zamknąć oczy i obudzić się bez bólu i zmartwień...z tobą u swojego boku. -jej powieki zaczęły opadać.
-Ej! Nie możesz tak po prostu...-szybkim ruchem oderwałem kawałek mojej koszulki i zacząłem tamować krew z rany. -Obiecałem ci ze nie wciągnę cię w kłopoty... proszę...zostań...-mogłem prosić ile chciałem...Hades postanowił ją zabrać.
I w tedy dotarło do mnie co powiedziała 'z tobą u swojego boku..' Jeden szalony i w zasadzie nie logiczny pomysł, ale musiał się udać...

Dotknąłem jej policzka, był ciepły...znaczy, że jeszcze jest czas. Pocałunek. W bajkach to działa, więc...czemu nie? To życie jest jak bajka. Zrobiłem to. Przez moje ciało przeszła fala ciepła. I nic. Jej skóra była bledsza i już całkiem zimna. 
-Tak kończy się historia Lany Tomlinson..córki Afrodyty.-łza spłynęła po moim policzku i gdy zmieszała się z krwią, zalśniła. Stopniowo to samo działo się z kolejnymi....
***************
Ba dam! Koniec kolejnego rozdziału! I tak, wiem... nikt nie czytaaa...</3
Umrze czy nie? ^^ Z tym sb jeszcze poczekacie, gdyż następny nadchodzi z perspektywy Annabeth xD

2 komentarze:

  1. Oczywiście, że czyta! Czyta i to jak!
    Umrze czy nie? - oto jest pytanie i tylko ty znasz rozwiązanie :)
    Jestem bardzo ciekawa co dalej.
    Nie mogę się doczekać nexta. Życzę weny :)
    PS: Wyłącz weryfikację obrazkową. To trochę męczy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście, że ludzie czytają!
    Piszesz naprawdę ciekawie!
    Naprawę nie mogę się już doczekać kolejnych rozdziałów!
    Życzę weny!

    OdpowiedzUsuń